dzisiaj rano dzika kocica, którą dokarmiam postanowiła mnie uszczęśliwić i przyprowadziła dwa maluchy

sama siebie oszukiwałam, że przecież nie może go nosić małym... nie teraz... nie o tej porze roku.... nie mam gdzie przecież zabrać małych...
mówiłam jej żeby się nie wygłupiała... że teraz mam ciężką sytuację, że będę ją dokarmiać całą zimę, żeby tylko nie stawiała mnie w takiej sytuacji... ona zawsze tak siedziała i patrzyła na mnie, jak na "wariatkę

co biedna miała zrobić, miała już dzieci o które musiała dbać...
jadła, jadła i jadła a potem nagle zabierała kęs i odchodziła z jedzeniem... odchodziła i zawsze się odwracała i patrzyła na mnie tak jakby mówiła "pilnuj jedzenia, ja tutaj zaraz wrócę" i zawsze wracała....
jak zabrała i się nie odwracała to mogłam iść do domu, bo wtedy już nie wracała po następne porcje.
dzisiaj poznałam te ślicznoty, maluchy słodkie: rude i biało czarne a do tego DZIKIE, ale też mega chore, rudzielec jedno oczko, to nawet nie wiem czy jeszcze ma

drugie maleństwo w podobnym stanie

tak na oko mają jakieś 2,5 miesiąca,
niestety nie mogłam podejść blisko, bo od razu zwiewają
dlatego jeśli ktoś ma pożyczyć klatkę łapkę, to chętnie skorzystam, bo raczej same do mnie nie podejdą

a one JUŻ potrzebują pomocy, to może uda się oczy uratować...
z tego wszystkiego nawet zapomniałam zrobić im zdjęcia

może jutro się uda ...