
Dzisiaj dwa maluchy ośmieliły się i podeszły do mnie, jeden dał się nawet pogłaskać.
Kociaki są chore

Ten, który podszedł bardzo ciężko oddycha, sączy się z oczek i noska.
Drugiego oczek nie udało mi się obejrzeć, bo było już zupełnie ciemno, a nie spojrzał w stronę latarki.
Trzeci jeszcze nie podchodzi - czeka aż sobie pójdę i dopiero dopada michę.
Nie upchnę u siebie.
W łazience ćwierć-dziki Wonsz, w pokoju młodego połamany Orfeusz (nie szczepiony!!!).
W piwnicy zimno, jak na biegunie.
Nie da rady, choćbym zrobiła kupę - mówiąc delikatnie.
Jeżeli ktokolwiek ma możliwość zabrania i wyleczenia maluchów - chociażby tego jednego w najgorszym stanie, to postaram się zorganizować transport. Może nawet dowiozę sama, jeżeli nie będzie to na drugim końcu Polski.
Szanse widzę marne... bo wiem, jak tu jest.
Ale nie mogłam o tym nie napisać. Ciągle myślę o tych maluchach, zwłaszcza o tym jednym...
Tak ciężko oddycha...


Może jednak zdarzy się cud i ktoś znajdzie kawałek wolnego miejsca?
Zdjęcia marne, bo było już ciemno, a ja chciałam szybko odejść, żeby trzeci z małych podszedł do jedzenia.
Ten w najgorszym stanie, to czarno-biały maluch po prawej.
Na pierwszym planie Gruby Czarnuch


To ich mama, na którą poluję drugi rok...


Ktokolwiek...
Cokolwiek...
