Szorowanie kuwet, jak zwykle na zmianę, bo przecież koteczki gdzieś muszą iść w razie pilnej potrzeby. Kryta kuweta schnie, a że chętniej z niej zazwyczaj korzystają, to na jej miejsce dałam tę zwykłą z toalety.
Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii, iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii, iiiiiiiiiiiiiiiiiiii za plecami. Po trzecim wyciu nie wytrzymałam i wstałam od pracy. Zostałam zaprowadzona do toalety, gdzie wyraźnie mi pokazano i wyśpiewano jeszcze jedno iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii, ze kuwety NIE MA. Szybko przeniosłam na właściwe wg kota miejsce, a Rudzina z ulgą wskoczyła. Jak można wymagać od dobrze wychowanego kota, żeby załatwiał się w odkrytej kuwecie w takim eksponowanym miejscu jak pokój

Ma być ładnie, więc jedziemy na wieś - pewnie ostatni taki tydzień w tym roku, bo śnieg i mróz czyhają. Grypę tegoroczną już chyba przerobiłam w Krakowie. Jako zombie pogorączkowe ja jadę się dotlenić, a zdrowe kociska wyłapać resztki dzikich lokatorów.
Moherowy przecwanił, bo wszystko spakowałam już dziś - profilaktycznie na widok toreb zamelinował się za kanapą, bo za jazdą nie przepada. Jutro się pewnie zdziwi
