mziel52 pisze:Lepiej, że nic się nie dzieje, niech tak będzie jak najdłużej. Kwiatki rosną, mrozu nie ma, koty odżywiają się i wydalają, odżywiają się i wydalają, odżywiają się i wydalają, odżywiają się i wydalają...

I nie zarabiam ani za żwirek ani na żarcie. Co za stwory przepadziste takie... Bez dna.
W niezbyt radosnym nastroju tkwię ostatnio, o czym właściwie pisać mi się nie chce, rozmawiać nie chce, roztrząsać nie chce.
Pracy mam sporo, przez 3 tygodnie wystawiłam 130 ocen za same tylko wypracowania i ... wymiękłam po prostu. Bardzo się czuję zmęczona. Byłam też na wycieczce w stolicy z gimnazjalistami, a to przecież jeden wielki, chodzący i mówiący hormon, więc moja koncentracja musiała być nadnaturalna. Wszystko skończyło się bardzo pozytywnie, młodzież zachowywała się świetnie, ale 3 kompletnie nieprzespane noce sprawiły, że jakoś nie mogę wejść znów w pogodniejszy rytm.
Zwierz - odpukać - ma się dobrze. To ja jestem przytłoczona rozmaitymi sprawami.
Dziś humor mi się nieco poprawił, gdy odkryłam, że młódź (choć głupiutka jak pęczek szczypiorku) z zaciekawieniem słucha Kaczmarskiego, a nawet zdaje się go rozumieć

Ale namnożyło mi się pewnych toksycznych rozmów, drobnych zdarzeń i działam trochę jak zawieszająca się maszyna. Czekam na weekendy, podczas których okazuje się, że mam huk roboty i nawet jeśli pozwalam sobie na odpoczynek, to potem mam ciężkie wyrzuty sumienia, że coś nade mną wisi.
XIV Dalajlama powiedział kiedyś, że w największy stres wpędzają nas niezałatwione sprawy, odkładane na później obowiązki i ja się z tym zgadzam. Całkowicie. Dlatego za chwilę robię kawę, funduję sobie ostatnią nieprzespaną noc, by mieć z głowy kolejną turę wypracowań. Ostatnią w tym miesiącu. W przyszłym skupiam się jedynie na precyzjach wypowiedzi ustnej

bowiem kolejnych takich tygodni po prostu
nie wytrzymiem.