Ale po kolei, wstałam jak zwykle o piątej by oporządzić swoje stado, oporządzić siebie i mieszkanie, wyjść z Żabą na spacer i do pracy. Około 6 rano usłyszałam żałosne miaukolenie, nie , nie było to żadne z moich futer

Idąc za miaukiem otworzyłam drzwi mieszkania i moim oczom ukazał się młodziutki dymny kotek ...
Rozum zaczął krzyczeć ZOSTAW !!!
Serce płakało WEŹ, PRZYTUL !!!
Zgarnęłam malucha pod pachę i zamknęłam drzwi... i co teraz




Zadzwoniłam do szefa prosząc o urlop.
Kociak z wysoko uniesionym ogonkiem wkroczył "na pokoje", wciągnął puszkę "gurmencika", wchłonął sporo chrupek royala moich kociastych. Szybko stwierdziłam, że przecież nie znam "gościa" i w trosce o moje koty odizolowałam "niespodziankę" na korytarzu.
O 8:00 byłam już u weta na wstępnych oględzinach. Kić to śliczny, smukły kocurek i przecudnym dymnym futerku w tygrysi deseń. Ma smukłe ciałko, długaśny ogonek, wydłużoną buźkę (coś ma z jakiegoś rasowca), waży 2,300, zero lokatorów na ciałku, czyściutko w uszach, ząbki wszystkie mleczaki. Oczki i nosek czyściutkie. Ewidentnie domowe kocie...czyżby znudził się dotychczasowym właścicielom, bo ewidentnie ich miał. Tuli się, nie boi się innych kotów, nie wykazał strachu przed Żabą, a muruczy jak ursus

Kociak prewencyjnie został odrobaczony, odpchlony, wet zabezpieczył mu dwie małe ranki na ciałku niedaleko ogonka (coś go bajsnęło).
No i mam kłopot. Nie mogę go zostawić na stałe u siebie. Obecny stan posiadania: pies i cztery koty to górna granica wyśrubowanych do granic moich możliwości opieki i finansowych. Oczywiście nie wystawię go na dwór ale temu życzliwemu, który mi go dostarczył pod drzwi życzę wszystkiego najgorszego.
Zaraz zrobię papierowe ogłoszenia licząc na cud, że ktoś go szuka.
A to kilka fotek chłopaczka, takich marnych, ze zmierzwioną sierścią po odpchleniu.



i dołożę jeszcze kilka fotek





