jania pisze:Moja nowicjuszka /chyba taka płeć?/ okazała się być bardzo nieprzyjazną w stosunku do mnie: syczy na mne zdala jak żmija. Nawet trochę jej się boję.
A może Mimoza? Tak zapewne lepiej.
Janiu, jakbym widziała moją kicię, co to uciekła mi na Orzeszkowej. Także na początku syczała i fuczała, później, po prawie pół roku, była przyjaźniejsza, ale mogłam ją głaskać tylko wtedy, kiedy jadła. Nawet lubiła. Jednak jeśli zorientowała się, że to ręka - natychmiast w bok!
Koteczka była bura, miała na łebku wyraźną kreskę z żółtej sierści.
Po pół roku wypuściłam ją w miejscu skąd wzięłam, czyli na Orzeszkowej, a ta jak nie pyrgnie przed siebie - i tyle ją widziałam. Nie ma do dzisiaj, chodziłam tam, wołałam, kamień w wodę.
Nazwałam ją Maleństwo, bo zgarnęłam do klatki-łapki jako dziką dzicz drobniutkiej postury. U mnie odpasła się, wysterylizowałam, zaszczepiłam i wypuściłam, no i od tamtej pory nie widziałam ja ani nikt w okolicy. Maleństwo najwyraźniej wybrało wolność, ale ja martwię się.