Chciałam się podzielić z Wami historią naszego koteczka, a właściwie kotki.
Zaczęło się w czerwcu 2010 roku telefonem od męża: "Słuchaj znaleźliśmy w palecie małego kotka. Matka musiała go zgubić jak przenosiła małe i nie miała jak go wydostać. Chyba jest głodny bo próbuje ssać. Co mamy z nim robić? Masz jakieś pomysły?"
Więc niewiele myśląc wzięłam transporter, kocyk, termofor (to był jeden z chłodniejszych dni), wsiadłam w samochód i pojechałam do pracy męża (wtedy jeszcze narzeczonego).
Przynieśli mi kupkę kociego nieszczęścia - malutkie, brudne, zapchlone i piszczące.
W te pędy do weterynarza. Tam dowiedziałam się,że to kotka, najprawdopodobniej ma ok 3 tygodni (dopiero otworzyła oczka). Została odpchlona. Karmienie co 3 godziny kocim mlekiem. Z racji tego, że oboje pracujemy do opieki przyłączyła się moja koleżanka, która zajmowała się kotem jak nie było nas w domu.

Kotka ładnie jadła, jednak nie załatwiała się. Postanowiliśmy jechać z młodą do kliniki w Katowicach. Weterynarz nie miał dobrych wieści - powiedział, że jeśli w ciągu 48 godzin kot się nie załatwi trzeba będzie zrobić lewatywę,a taki zabieg u tak małego kota niesie poważne ryzyko (to było w piątek).
Tutaj zdjęcie właśnie z tej wizyty:

W poniedziałek byłam rano w pracy. Jaka była moja radość jak Mąż zadzwonił i powiedział, że kotek się załatwił

Od razu "skombinowaliśmy" plastikowe opakowanie po żelkach i piasek (do dużej kuwety kita nie dałaby rady wejść:)). I to nasze zdziwienie jak następnym razem maleństwo poczłapało do tej prowizorycznej kuwetki i ładnie się załatwiała. Nikt nie musiał jej uczyć ani nic pokazywać.
Tak sobie fajnie egzystowaliśmy do momenty kiedy dowiedzieliśmy się, że rodzinka się powiększy. Mieliśmy niezły orzech do zgryzienia, gdyż kotka była dość postrzelona. Skakała wszędzie (włączając skoki z wersalki na nas). Obawialiśmy się, czy nie zrobi krzywdy dziekcku (miała wtedy przecież 9 miesięcy i fiu bzdziu w głowie.
Zdecydowaliśmy się na sterylizację. Weterynarz poradziła nam też, żeby wcześniej rozłożyć łóżeczko, żeby kotka zaczęła przyzwyczajać się do zmian. Po urodzeniu mąż transportował pieluchy tetrowe, w które zawinięty był synek, żeby Izolda obeznała się z jego zapachem.
Na szczęście jak wróciliśmy ze szpitala (kota miała wtedy rok i 4 miesiące) nasze obawy stały się bezpodstawne. Jedyne "środki bezpieczeństwa", które podjęliśmy, to niezostawianie kota samego w pokoju z dzieckiem i zakaz wstępu do pokoju małego.
Tutaj zdjęcie po wyjściu ze szpitala:

( Tak btw nie rozumiem osób, które oddają koty z powodu ciąży. U nas wszystko było tak jak zazwyczaj z tym wyjątkiem, że kuwetę zawsze sprzątał mąż)
Poniżej jeszcze kilka zdjęć naszej panny:

A tutaj zmęczona zabawą usnęła. Na prawdę tak spała


Tu zdjęcia z wczoraj. Widziałam Tomcia z DT w Tarnowskich górach - wygląda jak lustrzane odbicie:

Trochę się rozpisałam, mam nadzieję, że Was nie zanudzę.
Teraz trwamy w radosnym oczekiwaniu, gdyż postanowiliśmy przygarnąć jakąś kocią duszyczkę. Mamy ogromną nadzieję, że nasza panna nie będzie zbyt niemiła i nie zrobi nowemu koledze krzywdy. Marzą mi się dwa kochające się kociaki, a co z tego wyjdzie pokaże życie
