
Wróciłam do dom, do moich
żabuniek,
śledzienników moich

Witamy wszystkich

Stado zastałam w doskonałej formie, mam spisała się na medal, nie na darmo turlała się do nas sześćset kilometrów i to mimo mocno już zaawansowanego wieku.
Od poniedziałku czorty jadą ze mną, jakoś udało mi się to załatwić, tyle, że muszę zmienić lokum na mniej komfortowe, tam, gdzie mieszkałyśmy teraz to nówka budynek "full-wypas", ten standard nie jest przewidziany dla kotów
Czasu dla nich ździebko będę miała, bo mamy trochę wymuszonych przerw, spacerować też jest gdzie, teren kościelny obejmuje dwadzieścia hektarów.
Miejscowość maluteńka przyklejona do murów XVII wiecznego kompleksu kościelnego, po zmroku można zapomnieć, ze istnieje cywilizacja.
Taki mały koniec świata
W środę na ten zakątek spadła zapomniana, zabłąkana ostatnia plaga egipska.
Wymaszerowując wieczorem do lokalnego jedynego
baru
po piwko, poczułam, że idąc jakby coś chrzęściło mi pod stopami, rozpryskiwały się jakieś ziarenka, kumpela poświeciła latarką i naszym oczom ukazała się ruchoma pełznąca falanga muszych larw, było ich miliony, ulica na długości około czterystu metrów pokryta była ruszającą się masą, usiłowały wpełznąć do naszego korytarza, ale sturlikiwały się po pochyłej powierzchni.
Nigdy nie widziałam czegoś takiego, też nie udało nam się odnaleźć źródła tej robaczej pielgrzymki.
W drodze powrotnej zauważyłyśmy, ze ruchome, stało się jeszcze bardziej ruchome, za larwami nadciągnęła falanga żab, maleńkie i trochę większe, przez następne dwie godziny wydłubywałyśmy te żaby z różnych miejsc z których nie miały szans wydostać się samodzielnie, ścigałyśmy te, które wpadły do korytarza, widok stanowiłyśmy zapewne przedni, późną nocą w świetle latarki, dwie gościnnie przebywające panie za pomocą żelaznej brechy stękając z wysiłku odsuwają ciężką żelazną kratę zakrywająca otwór przed drzwiami.
Żab zebrałyśmy pewnie ze dwa kilo, upychając je garściami w foliowych reklamówkach i eksmitując jak najdalej się dało.
Rankiem prawie nic nie zostało z nocnego koszmaru, słońce wysuszyło deszczowe kałuże a kura "prawie rezydentka" doskubywała ostatnich nocnych wędrowców...
Niedaleko jest dom pomocy dla niepełnosprawnych umysłowo, spotykamy ich czasem podczas spacerów, niektórzy bardziej rozumni przysiadają się czasem na pogawędkę jak w przerwie siedzimy z kawą.
Dialog z dzisiaj :
Siedzimy z Panią Marysią,
nie jest pensjonariuszką, ale też lekko upośledzona, starsza, niesamowicie miła i pogodna kobieta przysiada się starszy facet, pensjonariusz, zagaduje, opowiada, uśmiecha się i molestuje moja kumpelę " niech Pani zgadnie ile ja mam lat ...? "
Kumpela rzuca : pięćdziesiąt

, uśmiech znika, Pan skonsternowany wybąkuję :pięćdziesiąt dwa i zaraz znowu rozpromieniony z chytrym błyskiem w oczach woła : a ja wiem ile Pani ma lat ....
Ile ?... pyta Dorota
(lat 38, wyglada na 20 parę...)Sześciesiąt ! - rzuca z triumfem
Pani Marysia zanosi się perlistym śmiechem, śmiejemy się wszyscy.
Ot riposta
