Abym się mimo tego nie nudziła Kocia mojej mamy uciekła mi z domu w poniedziałek jak wróciłyśmy z usg. Obraziła się chyba za to wożenie do weta. Przeżyłam więc koszmar, wyrzuty sumienia, że jej nie upilnowałam, nie spałam po nocach. Zrobiłam ogłoszenia ale powiesiłam dopiero wczoraj bo ciągle miałam nadzieję, że Kocia jest, co prawda śmiertelnie obrażona, ale gdzieś w pobliżu.
Dziś zadzwonił sąsiad z informacją, że jakiś kot siedzi u nich na drzewie, pies im o tym powiedział, zapytał czy to może być ten z moich ogłoszeń bo z widzenia znają moje koty a tego nie.
Jak mają ją znać jak ona dwa miesiące nie była wypuszczana z domu.


Poszliśmy z drabiną i oczywiście, ku mojej radości i niekłamanej uldze okazało się, że to naprawdę Kocia. Pięć dni bez jedzenia i wody (może coś, gdzieś udało jej się wypić bo padał deszcz). Po przyniesieniu do pokoju rzuciła się do miseczki z wodą. Pokazała mi jednak, że pokój to nie jest to, co małe czarno-białe kotki lubią najbardziej. Chciała się z niego koniecznie wydostać.
Zastanawiam się, czy nie powinnam jej zrobić badania krwi pod katem odwodnienia i nerek, w końcu 5 dni to kawał czasu dla takiej małej i wychudzonej koteczki. Dałam jej na wszelki wypadek 100 ml Ringera pod skórę ale nie wiem, czy to wystarczy. Sama trochę wypiła i pojadła ulubionej wątróbki. Z drugiej strony znów jej fundować stres podróżny, nie wiem, czy to dobry pomysł

Dotychczas zakładałam, że Kocia zostanie u nas na zawsze żeby mieć ewentualne przerzuty pod kontrolą, ale po tej przygodzie skłonna jestem odstawić ją do mamy, jeśli pobyt u nas to dla niej taki stres.
Teraz śpi na moim fotelu a ja dostawiłam sobie krzesełko do kompa. Niech tam, dobrze, że jest.