puszatek pisze:Izuniu

jak Pietrek przetrwał noc

Się obudziłam o 7;45 , jak zwykle , jak idę na popołudniówkę. Nie ma kotecka...... No to jeszcze z łóżka , totalnie zaspana dzwonię do TŻta z pretensjami. A ten mi spokojnie -
popatrz na szafę.
Biedne zwierzątko okupowało naszą najwyższą szafę , gdzie jest jakieś 30 cm do sufitu. Fakt, wejście tam nie jest skomplikowane - skacze się na niski stolik od telewizora, stamtąd na kominek , na stojącą na nim wieżę, na wierzch kominka, na niższą szafę i spacerek do najwyższej. Leżał sobie w pajęczynach

, ze słodko podwiniętymi łapusiami i łypał, czy już wstaję michę dać.
Kupal w kuwecie był imponujący
A kotecek - bezszelestnie zjawił się w kuchni zaraz za mną i powybrzydzał, Pojadł, siknął i ....wrócił na szafę. To chyba instynkt dzikiego kota, który podpowiada, że jak jest kiepsko to trzeba się schować w miejsce trudno dostępne dla innych.
Jak wróciłam z pracy to już prawie
nówka - nierdzewka 
Jest spowolniony, trochę widać, że prawą nóżkę oszczędza. I NIE GADA
Reasumując - mam prawie zdrowego kota , kilka wrzodów na dwunastnicy tudzież żołądku więcej / siwych włosów nie wspominam , bo ledwo co farbowałam, nie widać /, przebyty stan co najmniej przedzawałowy i 200 zł w portfelu mniej. I wyrzuty sumienia , za podniesione
larum.
Ale do mojej paniki wydatnie przyczynił się pan Mobivet, który twardo i zdecydowanie twierdził, ze wyczuwa w nasadzie biodra tarcie . Tylko - patrząc z drugiej strony - gdyby nie pan Mobivet - kocisko cierpiałoby dłużej. A gdybym nie pojechała na prześwietlenie, to moich wrzodów byłoby znacznie więcej.
Delikwent przed chwilą odpracował część swoich długów i starannie wyłowił z kątów wszystkie mikropajączki. I lezy na SWOJEJ szafce, a nie pod sufitem