Rzecz jest o krecie, uśmiechniętym od ucha do ucha, jak na zdjęciu.
Mietek:

(zdjęcie pochodzi ze strony
http://www.e-ogrody.pl)
I o tym, że miłość do zwierząt wysysa się nie tylko z mlekiem matki, ale i o tym, że ojciec ma też niemały wpływ.
Seria telefonów, czyli cykl rozmów „na drucie” o humanitarnym rozprawieniu się z kretem:
- Nie mam sił do twojego ojca. Dla niego KRET jest ważniejszy ode mnie. Buuu...
- Jak to, mamo?
- Mówię, że boli mnie głowa, a wiesz co on na to? Że MNIE ZAWSZE BOLI GŁOWA, a on nie ma czasu i musi wynieść kreta...
- Nie rozumiem...
- No poluje na tego skurczybyka, łapie, wrzuca do wiadra i wynosi...
- Gdzie wynosi?
- Jakieś 500 metrów dalej, na pole sąsiada.
- Mamo, ale ten kret wraca! On już wyczuł, że trafił na podatny grunt, że wy mu krzywdy nie zrobicie i może sobie spokojnie mieszkać, razem ze swoją całą WIELOPOKOLENIOWĄ rodziną.
- Powiedz to ojcu...
*
- Cześć, to ja. Twój ojciec znowu dziś wynosił kreta w wiaderku.
- Jezu...
- I rozczulał się, że on tak strasznie piszczy, aż się serce kraje. Mnie głowa boli i jakoś mu się z tego powodu nie kraje...
*
- Mamo? Słyszałam, że dobrym sposobem jest napchanie do kretowiska włosów. Kret się wynosi za siedem rzek, siedem gór i siedem królestw.
- Dzięki, córcia! Spróbujemy! Mamy znajomą fryzjerkę. Poprosimy o włosy. Dzięki!
*
- No hej. I jak tam? Próbowaliście z włosami?
- Eee, nieee... Nie mamy skąd wziąć włosów... A poza tym... Eee... Ojciec jest taki szczęśliwy, jak go wynosi w tym wiaderku...
Niniejszym informuję, że kret został zaadoptowany i ochrzczony. Codziennie jest wyprowadzany na spacery w wiaderku przez mojego rozanielonego ojca i zaczyna to lubić. Ma na imię Mieczysław...
