» Wto lip 30, 2013 17:04
Re: Przyjaźń między rezydentem a nowym kotem - jak długo cze
Witajcie,
Właśnie przebrnęłam przez cały wątek, znalazłam tu wiele cennych, ciekawych informacji o dokacaniu. Moja obecna sytuacja jest jednak specyficzna, potrzebuję porady i wsparcia, nie radzę sobie emocjonalnie z podjętym zadaniem.
Zacznijmy od początku. Mam wspaniałego prawie 6 letniego kocurka Diabełka, łączy nas specyficzna relacja tzn. jest pewna dopuszczalna doza bliskości, bardzo duża między nami, ale Diabełek zarazem nie lubi być ograniczany, czy że tak się wyrażę tłamszony, lubi mieć swobodę. Dotychczas miałam kotkę, która pozwalała na przytulanie się, spała na mnie itp. Diabełek śpi ze mną, ale obok, daje się też podnieść i przytulić, ale zawsze musi mieć otwartą drogę ucieczki, jakąś dozę swobody. Wiem, że bardzo sobie mnie ceni, po prostu daje o tym poznać, uwielbia np. jak doglądam go na balkonie i interesuję się co jakiś czas tym co robi. Jest wspaniały i ogromnie dla mnie ważny.
Diabełka ktoś porzucił na klatce, znaleźli go znajomi, którzy mieli już trzy koty, jako, że nikt się nie zgłosił na ogłoszenie, a znajomi uznali, że woleliby nie wprowadzać już 4 go kota do rodzeństwa dwóch samic i samca ja podjęłam się adopcji Diabełka. Mieszkaliśmy w wynajmowanym pokoju, potem u tych znajomych, którzy go znaleźli, miał więc od maleńkości do czynienia z kotami. Nie tolerował się z samicami, ale z samcem Rabarbarkiem, stworzył coś na kształt relacji syn-ojciec. Po 3 miesiącach znowu zamieszkaliśmy w jeszcze innym wynajmowanym pokoju, a po kolejnych prawie 4 latach kupiłam mieszkanie i tu Diabełek poczuł się najlepiej, odtąd każdy kąt miał należeć do niego.
Rozważałam zaadaptowanie drugiego kota, bądź psa, ale to było tylko w kwestiach wyobraźni. Właściwie to wszyscy mi to odradzali biorąc pod uwagę względy finansowe, a potem trudność w adaptacji zwierząt do siebie. Wszystkie znajdy oddawałam więc do weterynarza, albo wzwywałam straż tzn. nigdy nie sprowadziłam obcego zwierzątka do domu.
Przedwczoraj późnym wieczorem kiedy oglądałam telewizję usłyszałam dziwny pisk, coś jak świszczący oddech, kiedy zgasiłam telewizor odgłosy stały się głośniejsze i wyraźniejsze, brzmiało to jak rozdzierający jęk, wmawiałam sobie, że może to ptaki, ale czułam, że ktoś wzywa pomocy. O 1 w nocy poszłam za dom, u nas jest teren ogrodzony, za siatką jest kilka metrów zakrzaczonych odłogów ,a dalej ulica. Poszłam w te krzaki i nasłuchiwałam, ale nie sposób było cokolwiek dostrzec. Wróciłam do domu i się położyłam, dźwięk jęku nie mijał, co jakiś czas ucichał, a potem znów się wzmagał. O 5 rano nadal było to słychać, poszłam tam, mimo, że trudno było się poruszać, dzięki nasłuchiwaniu w konarach krzaków i wysokiej trawy znalazłam dwa oblepione ślimakami kotki, darły się w niebogłosy, były obślizgłe i zakrwawione. Szybko je wzięłam i pozdejmowałam ślimaki ( nigdy nie zapomnę tego widoku), wybiegłam z nimi z tych krzaków, przewróciłam się przy tym, ale to chyba nie miało wpływu na stan kotków, były zimne, żyły i póki nie wzięłam ich do rąk darły się, jak pozdejmowałam te ślimaki uspokoiły się, żyły. Przejeżdżający samochód nie zatrzymał się na stopa, więc pobiegłam do znajomego i zawiozłam je na nocną pomoc lekarską, jeden kotek zaczął piszczeć i zobaczyłam, że z tyłu ma ślimaka, jak go zdjęłam znów się uspokoił. Pamiętam jak sprawdzałam czy oba nadal żyją, jeden się poruszał, drugi nie bardzo, powtarzałam sobie, że tego drugiego też muszę przykrywać ręką, też muszę mu dać szansę. U weterynarza powiedzieli mi ,że niewielkie są szanse na uratowanie kotków, zostawiłam je z myślą, że będę się dowiadywać, a może je nawet przygarnę.
Zmęczona wróciłam do domu, nasłuchiwałam dźwięków zza okna, czy wśród nich nie ma jakiś pisków. Położyłam się spać i jakież było moje zdziwienie jak nagle usłyszałam ten znany, rozdzierający pisk. Oczywiście poszłam tam znowu. W pobliżu miejsca gdzie znalazłam poprzednie kotki, znalazłam oddalone od siebie o kilka metrów czarnobiałe kociaki, te miały ładne futerko i były w dużo lepszym stanie. Nasłuchiwałam czy nie ma jeszcze kogoś, jakaś dziewczynka zobaczyła, że mam kotki i przybiegła, usłyszałam też szelest w krzakach i zobaczyłam dorosłą kotkę. To była matka, odstawiłam kocięta, poprosiłam dziewczynkę, aby była cicho i czekałam jak zareaguje matka, kotka była spłoszona, zbliżała się to oddalała, w końcu zabrała jednego kociaka, wróciła po drugiego, ale wtedy zbiegło się więcej dzieci, mimo, że były za siatką, kotka przez hałas wystraszyła się na dobre. Zignorowałam dzieci błagające mnie aby oddać im kotka, wzięłam go i poszłam w głąb krzakowej gęstwiny, czekałam na kotkę, że może przyjdzie po swojego malucha. Usłyszałam kolejny pisk po zupełnie innej stronie, pomyślałam, że to może kotka tam zabrała swojego malucha i w pobliżu tego miejsca podrzucę tego, aby go zabrała. Tak zrobiłam, ale drugi kotek piszczał, a matki ani śladu, podeszłam do tego piszczącego kotka i odkopałam go z gałęzi, okazało się, że to jeszcze inny kotek, nie ten maluch, którego zabrała kotka. Z oboma kotkami czekałam jeszcze jakiś czas na choćby szelest w krzakach świadczący o tym, że ich mama gdzieś się kręci. Nie doczekałam się. Zrezygnowana znów zabrałam kotki do weterynarza. Na mojej dłoni się uspokoiły, z brzuchów wystawały im jeszcze pępowiny, to dopiero co urodzone, pewnie z 1 dniowe kotki. Tam dowiedziałam się, że te kotki, które były zaślimaczone odeszły, a te które przyniosłam wymagają specjalistycznej, długotrwałej opieki i jak je zostawię niewielkie będą miały szanse na przeżycie, zresztą jak je wezmę niewiele większe. Oni mają podpisaną umowę na pomoc bezdomnym zwierzakom, ale weterynarz, inny niż poprzednio stwierdził, że nie mają w co rąk włożyć i nikt nie będzie miał czasu na opiekę nad nimi. Co z resztą rozumiem. Kupiłam mleko i zabrałam kotki do siebie. Oczywiście wiem jak się nimi zajmować, że trzeba im masować brzuszki, karmić co 2 godziny itp. No ale tu zaczynają się moje rozterki przy czym ich kolejność jest w przeważającej mierze przypadkowa :
1. Diabełek – koleżanka przeraziła mnie mówiąc, że muszę uważać, bo zdarzały się przypadki, kiedy kocur upolował kociaka. Martwię też się generalnie o jego samopoczucie, choć i tak reaguje na kotki lepiej niż się tego spodziewałam, no i przede wszystkim co dla mnie ważne, nie jest obrażony na mnie, reaguje na mnie bardzo pozytywnie. Jest tylko nieco speszony, ale zarazem też zainteresowany. Czasem podchodzi do kociaków i prychnie na nie raz dwa, a potem ucieka. Poświęcam mu tyle uwagi ile się da, ale martwię się, że może wolałby naszą standardową rutynę tak generalnie np. jakby miały te kotki zostać.
2. Mam wyrzuty, że może zabrałam je matce, były rozrzucone, no ale matka może jakoś by je zebrała, nie wiem, wiem na pewno ,że z matką byłoby im lepiej. Prawdopodobnie tam są jeszcze kotki, dzisiaj rano były tam dzieci i wskazywały je sobie palcami, ale podajże mają mamę, bo nie drą się tak w niebogłosy bez przerwy, czasem coś jakby słyszę, ale to nie to co usłyszałam jak wołały te kotki ,którymi się opiekuję czy te zaślimaczone.
3. Moja mama – uważa, że nikt inny tego nie słyszał, tylko ja musiałam usłyszeć, to inni ludzie nie są tacy wrażliwi ??? nikt inny nie zwraca na to uwagi?? , rozumiecie podtekst takiego mówienia ? to jak bardzo mama się nie godzi na to ,abym miała trzy koty i lepiej abym je oddała, albo, że takie rzeczy zdarzają się w innych miejscach codziennie itp. i nie mam na to wpływu. No dobra, ale ten pisk usłyszałam, nieprzerwane ciągłe wołanie.
4. Z jednej strony bardzo chce je zatrzymać, a z drugiej może to niedobrze dla mnie i dla Diabełka. Boję się.