Ostatnio mam mało czasu i zły nastrój. Jako prawie stary babon źle się czuję i czasu nie wyrabiam przerobić. Płoty za wysokie, kości (moje) bolące o głowie nie wspomnę. Szwankuje od dawna.
Mam nieprzyjemną sprawę do załatwienia i ona w ostatnich dniach bardzo mnie i moją rodzinę dołuje. Do tego sprawca całego "zamieszania" postanowił nas nachodzić. Wiem co z tym zrobić ,ale nerwy są nerwami.
Choroba Tami i śmierć maleńtasów to zbyt wiele jak na ostatnie dni.
Tami dziś do okulisty jedzie i już
stresa mamy. Strasznie dzieciak nie lubi jeździć. Dostaje prawie zapaści ze strachu. A tutaj jeszcze okolicznego weta trzeba zaliczyć. Oby jej nic nie zaszkodziło. Bo obie wizyty są potrzebne.
Misia waży 760 a Mikuś 890. Tami waży 1600. Rosną dzieci choć nie wiem jak Misia to robi. Nie je sama nadal. Jeśli już to kuraczka z...podłogi. Z poprzedniego rosołku sos zrobiłam.
Nasze kucia dzieciaków, mające zatrzymać ich na tym świecie, odbiły się na ich miziatości. Wycofały się.
Owszem, pogłaszcz tyłeczek, brzuniek i główkę ale trzymaj łapki z dala jeśli chcesz podnieść i przytulić. Twoje tulenie sprawiało nam ostatnio ból więc nie dziw się.Karolina coraz swobodniej się czuje. Wlazła mi nawet na kolana i ułożyła się. Trwało to tylko chwilkę. Kocica szybko wpadła w zawstydzenie czynem jakiego się dopuściła i dała nogę. Karmi dzieci i cieszę się z powodu Misi najbardziej. Choć deczko poczuje ciepła matczynego i coś tam chlapnie sobie.
Kciuki za Tamunię poproszę.