
Po Mszy kręcił się wokół kościoła i wyglądał na zagubionego, więc podjąłem szybką decyzję i trafił (na chwilę) do mnie.
Łapczywie zjadł sporo mokrej Animondy.
Zamknięty w pokróliczej klatce prawie cały czas mruczał, ale od czasu do czasu trochę popłakiwał. Jednak gdy dostał do klatki posłanko i myszkę z kocimiętką od razu się rozłożył i zaczął zabawę.
Nie jest dziki, pozwala się głaskać, nie prycha i nie drapie.
Na moje oko: kocurek, ok. trzymiesięczny (może ciut młodszy), wychudzony, trochę brudny i ze świerzbem. Poza tym wygląda na zdrowego (oczy ma czyściutkie!).
Jutro pójdę z nim do weterynarza i rozwieszę ogłoszenia w okolicy.
Jeżeli nikt się po niego nie zgłosi, to będę musiał szybko znaleźć mu inny dom. U mnie zostać nie może, a póki jest musi mieszkać w klatce, która jak widać, do obszernych nie należy.

