My mamy wydeptane ścieżki. Wszyscy nas chętnie przyjmowali. Dasza była idealnym kotem - gościem i kotem - współlokatorem- pedantyczna do bólu. Czysta i nie sprawiająca problemów. Nie lubiła jazdy samochodem i nowych miejsc, ale feliway w spray`u pokonywał te trudności. W samochodzie nigdy nie chciała jeść, pić, siku czy coś więcej. Pamiętam jak jechaliśmy w Pieniny - 9h. Zatrzymaliśmy się po drodze, kot w szelki i na spacer. Nie było mowy. Z kuwety skorzystała dopiero na miejscu. (Są fajne tekturowe kuwety z laminowanymi wkładami na 2 tygodnie.)
Ona była raczej dzikuską i bździuchem, nie istniało więc ryzyko, ze kot na wywczasach da drapaka z domu. Choć raz, w zaprzyjaźnionej leśniczówce w Jastarni, czmychnęła nam z domku Szukaliśmy jej pół godziny - bez efektu. Oczyma wyobraźni widziałam już worek z kota (wokół pas nadbrzeżny z dzikami).
Na szczęście z pomocą przyszła Tośka - jamnik leśniczyny - za obietnicę kilogramowej karkówki znalazła ją w kilkanaście sekund zaszytą w krzakach.
Na Mazurach mamy działkę, więc tam w ogóle nie musimy być zdani na cudzą łaskę lub nie-łaskę.
Generalnie, z jednym zwierzakiem, nie ma problemów. Z dwoma już byłby.
A nie mamy nikogo, kto mógłby u nas zamieszkać na czas naszej nieobecności.
O zostawieniu kota na kilka dni w domu nie ma u mnie mowy.
Ja już przeszłam swoje z FIP-em (który może być wywołany również długotrwałym stresem).
To dokocenie u nas było rozmyślnym działaniem- wiedzieliśmy już, ze dni Daszki są policzone. Wiedzieliśmy też, że ciężko nam będzie bez kota, zdecydowaliśmy się więc na drugiego. Gdyby nie to, ze w "naszej" hodowli akurat mieli piękne przytulaste rudzielce na wydaniu, nie podjęlibyśmy pewnie tej decyzji już. Nie chcieliśmy dodatkowego stresu u kotki.
Młody jest idealny- zsocjalizowany, bez traumatycznych przeżyć, do bólu przewidywalny i łasy na głaski - w sam raz dla mnie "najbardziej zapracowanej mamy na świecie" (tak mnie widzi moja córka

) Pierwszą podróż w aucie zniósł idealnie- nawet się nie zająknął, o grubszych sprawach nie wspominając. Zakładam więc, ze będzie dobrze.
Drugi kot ... jeśli nawet, to nie teraz (chyba

) Za kilka lat (?) Nie chcę, żeby obydwum coś się stało w jednym czasie. Potrzebuję łagodnego przejścia.
Choroba Daszy była dla mnie traumatycznym doświadczeniem. Od ponad tygodnia jadę na środkach na nerwicę i antydepresancie.
(Oczywiście nie sama choroba kotki miała tak destrukcyjny wpływ na moje zdrowie, w tym samym czasie skumulowało się kilka poważnych problemów).
Wiem, jak reaguję na zejścia swoich pupili (nie jednego już w życiu miałam, kiedyś byłam DT dla wszystkich osiedlowych znajd

)
Tak czy owak, wezmę Wasze rady nt dokocenia pod uwagę.