
Więc od początku... ;P
Jako dziecko mieszkałam w starej dzielnicy, prawie na wsi - domek, ogródek, kurnik, itp.. Zawsze chciałam mieć kota, ale nie mogłam...
Był też pies - szarik... - w sumie pies dziadków, z którymi mieszkałyśmy.

Potem przeprowadzka... i wylądowałam w centrum miasta w bloku na 10p... ale nim do tego doszło, moja mama chciała psa. Takiego swojego, żeby czuć się przy nim bezpiecznie, itp... I tak trafiła do nas Arcia. W międzyczasie okazało się, że przeprowadzamy się do bloku, ale decyzja zapadła.
Po kilku miesiącach od przeprowadzki zamieszkała z nami 2miesięczna rottweilerka (tyle to trwało, bo była "rezerwowana" u hodowcy nim jej mama w ciążę zaszła). Miałam wtedy 6/7 lat (urodziła się 24 grudnia, a ja niecałe 3 tygodnie później miałam urodziny)
Była ślicznym psem. Jedynym kupionym zwierzęciem. (Natępne kupione w moim otoczeniu pojawiło się 20 lat później, również rottweiler, z tej samej hodowli - pies aktualnego tż-ta)
Arcia była kochana, łagodna jak na rottweilerkę, oczywiście szkolona, na kilku wystawach zdobywała medale, itp. Ale nie akceptowała innych zwierząt, o kotach nie wspominając... Nie mogłam więc mieć kotka, ale miałyśmy Arcie...
Niestety nic nie trwa wiecznie.
Gdy byłam w drugiej klasie LO Arcia zaczęła utykać na przednią łapkę. Było zaraz przed wielkanocą, nie było "naszego" weta, więc wizyta u innego... sugestie - reumatym... mimo wszystko miała 9 lat..
Zaraz po wielkanocy poszła do "naszego" weta, usłyszała od niego, że "mamy poważny problem", diagnoza była nieubłagana... nowotwór złośliwy kości

Wszystko poszło bardzo szybko... przerzuty m. in. do mózgu, kręgosłupa, ataki padaczki, utraty przytomności, biegunki i nie tylko...
28IV została uśpiona.
Wiele łez, smutku... i decyzja mojej mamy: "nigdy więcej zwierząt w domu"... i tak też żyłyśmy same.
Potem moje studia, małżeństwo, rozwód, ponowne wprowadzenie do mamy...
A potem.....
Jadąc do pracy jak zwykle czytałam metro. Na jednej ze stron zobaczyłam zdjęcie kotki szukającej domu.... nie mogłam oderwać od niej wzroku. Przyszłam do pracy, i pierwsze, co zrobiłam, to wejście na stronę adopcji.. Tam zobaczyłam zdjęcie koteczki (choć innej, ale kochanej, czarnej...), znalazłam namiary na Blondi2911, rozmowy na gg, itp. Napisałam w sprawie Zosi, ale jej już nie było... Rozmawiałyśmy, chciałam jedną kotkę... Ale gdy przyjechałam w odwiedziny "przykleiły" się do mnie takie dwa małe urwiski... młode kocurki:
Lilo i Sticz, które mnie w sobie rozkochały od pierwszej chwili...
I krótko potem (jak przygotowałam mieszkanie, przewalczyłam z mamą, itp... stanęło na tym, że to będą moje koty a ona nie chce mieć z nimi nic wspólnego...) chłopaki zamieszkały ze mną

Zmieniły imiona (i tak nie było wiadomo, który jest który...) - Beeju (ten ciut bardziej beżowy...) i Guree (ten ciut bardziej szary...) - przy dziennym świetle na prawdę widać różnicę


I tak sobie żyliśmy razem, chłopaki ze mną spały, mama po jednym dniu zmiękła, po tygodniu już była ich



Niestety chłopaki miały obniżoną odporność, po szczepieniu przypałętał się grzyb, z którym cierpliwie walczyliśmy, potem jeszcze świerzb.
A potem wyszłam do pracy ciut później niż zwykle, i jeszcze zwiał mi tramwaj... a na przystanku czekała ONA


Nie mogłam jej zabrać - chłopaki z grzybem i obniżoną odpornością + kot z ulicy, i przez remont całkowity brak możliwości izolacji... Wiedziałam, że nie mogę pozwolić, by tam została, ale nie mogłam jej zabrać do siebie

Na szczęście kicia znalazła DT u Beaty Jolanty, i już nie była bezdomna...
Pozostało szukać domu stałego... ale jak widać mam talent dyplomatyczny - moja mama zgodziła się na zabranie Natalii po szczepieniu/sterylce (w między czasie ja zajęłam się kastracją i drugim szczepieniem chłopaków - bądź co bądź, niewykastrowane choć młode kocurki i niewysterylizowana kotka pod jednym dachem to nienajlepsze połączenie) jeśli nie znajdzie innego domu (:twisted:), ale pod warunkiem, że to będzie JEJ kot... (różnica olbrzymia - to ona będzie jej miskę stawiać

I tak oto w sobotę Natalia zamieszkała z nami

Na razie syczy na chłopaków, ale do nas przychodzi, wita się, barankuje, "całuje" - kochana kicia

A gdybym zdążyła na ten tramwaj...


Natalia śpi z mamą (sama już pierwszej nocy wpakowała się jej na łóżko...), a z chłopakami pewnie za parę dni się dogadają

Kociaste mają swoją galerię: zapraszam do oglądania

Nie ma najnowszych zdjęć, ale niedługo przybędą - może w weekend. Również z początkowych kontaktów międzykocich itp.
Dorzucę też kilka filmików

Napiszę też oczywiście, jak przebiega dokocenie, co nowego urwisy nabroiły, itp.
I mam nadzieję, że nigdy inne problemy nie będą się pojawiać, że będą zdrowe, szczęśliwe, itp.



Zapraszamy do czytania i oglądania - a zdjęć jest sporo


