Nie wiem jak to napisać. Odszedł od nas kot. Znowu umarł kawałek mojego serca.
Jacek i Agatka trafili do nas jakiś miesiąc temu. Dwa domowego koty, domowe ale zdziczałe. Po śmierci właścicielki koty około roku mieszkały same co parę dni przychodził tylko ktoś z rodziny by nakarmić i posprzątać. W pewnym momencie postanowiono sprzedać mieszkanie i wyjechać. Koty trafiły do schronu. Koty totalnie zestresowane, przerażone, agresywne. Zdziczałe w domu, w schronisku zupełnie zdezorientowane. Agatka wystraszona siedzi wciąż w koszyczku. Jacek zajął szafkę z której praktycznie nie wychodził. Agatka się boi, Jacek atakował przy najmniejszym zagrożeniu.
Nie zrobiłam im wątku, bo wiedziałam, że przy obecnym stanie rzeczy, mają praktycznie żadne szanse na adopcje. Liczyłam, że może dojdą do siebie. Nie raz udawało się oswajać takie koty /przykładem był pół-dziki Nosek/. Chciałam poczekać. Źle zrobiłam. Trzeba było spróbować, coś zrobić.
Dziś rano znaleziono Jacka martwego. W swojej szafce. Zabił go stres, jakby pękło mu serce.
To był Jacuś, na swojej półce...



A to JEST Agatka, jeszcze jest

