» Wto lip 31, 2007 5:04
Amor vincit omnia
Nie przesadzę, jeżeli powiem, że aby nas powitać zbiegli się prawie wszyscy pracownicy szpitala i pacjenci, których stan zezwalał na silniejsze wzruszenia…Każdy chciał na własne oczy obejrzeć naszą czwórkę, choć właściwie Dexter wystarczyłby za nas wszystkich. Puszył się i nadymał do granic przyzwoitości i nawet – co podpatrzyła z ukrycia Alex - pozwolił, aby zrobiono mu zdjęcie na kolanach Dyrektora Szpitala.
Tymczasem Dziadek wybierał z mojej sierści rzepy i sosnowe igiełki szepcząc mi do ucha, że teraz wyglądam naprawdę jak leśny rozbójnik, ja mruczałem najgłośniej, jak umiałem. Obejrzał ucho rozdarte w walce z przywódcą Parkowego Gangu i nie mógł wyjść z podziwu, że w ogóle dałem sobie radę…
- Twoje siostry cały czas deptały mi po piętach – śmiał się doktor Zygmunt, a gdy doszedł do mandatu za znęcanie się nad zwierzętami śmiali się już wszyscy.
- I powiadasz, że chciały zrobić ze mnie wariata ? – zapytał Dziadek wycierając załzawione oczy chusteczką, którą pożyczyła mu starsza pani. – Tylko dlatego, że na stare lata ośmieliłem się zakochać ?
Nadstawiłem uszu.
- No tak, Philo, - Dziadek spojrzał na mnie łobuzersko. – Zapomniałem ci powiedzieć, że jestem zakochany …to jest, mój drogi, pani Dorota, moja szkolna miłość…Tak, tak, niezbadane są ludzkie ścieżki…Musiało minąć pół wieku…
Przypomniałem sobie wiszący w gabinecie portret Babci i spojrzałem na Dziadka z lekkim wyrzutem.
- No cóż – rzekł Dziadek – pewnie masz mnie za zdrajcę, ale… pani Dorota również utraciła bliskiego człowieka…
Przypomniałem sobie wszystkie szare godziny, kiedy w gabinecie tykał zegar, a Dziadek kładąc rękę na sercu spoglądał na wiszący na ścianie portret. Jakże smutno robiło się wtedy…jak łzawo. Jak z całego serca pragnąłem, aby Dziadek roześmiał się i pogładził moje futro…
Z kolan Dziadka przeskoczyłem na kolana pani Doroty. Błękitny szlafrok pachniał czymś delikatnym i przyjemnym, a ręce pani Doroty były miękkie i ciepłe.
- Rozumiem, że dajesz mi swoje przyzwolenie ? – roześmiał się Dziadek, a pani Dorota podrapała mnie za uchem.
Spacerujący wokół stolika Dexter cicho a znacząco chrząknął.
- No i będziesz mieć towarzystwo – dorzucił Wnuk.
Poczułem jak zimny dreszcz biegnie mi po kręgosłupie. Spokojnie, tylko spokojnie, pomyślałem.
Tetryk wykrzywił pysk w czymś, co według niego miało być przyjacielskim uśmiechem.
- We dwu łatwiej będzie nam urwać się z domu – powiedział pojednawczo.
- A…. ? – spojrzałem w stronę Smarkacza i Alex. – A oni ?
Smarkacz uśmiechnął się i trącił pyskiem bark Alex.
- Postanowiliśmy zamieszkać na przystani – powiedział. – Rybak niedaleko ma swój dom i w ogóle tak się składa, że Alex i ja kochamy morze.
- I chcemy mieć trochę prywatności – dorzuciła Alex.
- W takim razie będzie do kogo wpadać na rybki – mruknął Tetryk.
- O każdej porze – powiedział Smarkacz.
- Byleby nie jeść ich za szybko – miauknęła cichutko Alex a Smarkacz głośno się roześmiał.
Na małym stoliku pojawiły się szklanki z wodą mineralną.
- Szampan będzie później – powiedział doktor Zygmunt dolewając do wody wiśniowego soku.
Dziadek i pani Dorota podnieśli szklanki w górę.
- Sto lat ! – zawołał Dziadek.
- Sto lat - wyrwało się Dexterowi, na co pani Dorota uraczyła nas długą i zawiłą opowieścią o kotce Schroedingera, zakrzywieniu czasoprzestrzeni i rachunku prawdopodobieństwa…
I to na razie koniec przygód kota Philo i jego towarzyszy
Lato ma się ku końcowi. Słońce grzeje trochę słabiej, z drzew opadają pierwsze złote liście, pustoszeją plaże.
Podzieliliśmy teren pomiędzy siebie, ja i Dexter.
Na mocy niepisanej umowy Tetryk nigdy nie pakuje się na mój fotel, a ja nie wyleguję się na kapciach pani Doroty.
Późnym popołudniem wymykamy się do ogrodu, a stamtąd biegniemy na przystań. Rybak jak zwykle częstuje nas srebrnymi rybkami, a Smarkacz i Alex o zachodzie słońca przesiadują na pomoście.
Bardzo często w naszych spacerach towarzyszy nam pies, chociaż Parkowy Gang nie wchodzi nam już w drogę. Pewnie chodzi trochę o zapach konwaliowego mydła, który nie zdążył jeszcze wywietrzeć…
Kocię dostało swoje dwie myszki, piłeczki i wędkę z rybką, a ja nie gniewam się już o Pana Szyszkę.
Ciotki spakowały wielkie kufry pełne futer i naftaliny i wyjechały w jakieś nieznane miejsce.
Ponurą willę pomalowano na jasnozielony kolor i jest w niej teraz kawiarnia.
Kawiarnia nazywa się „ U kota filozofa ” i wieczorami przesiadują w niej miłośnicy łaciny i szachów.
Doktor Zygmunt odwiedza nasz dom co wieczór, a ja cięgle myślę o niedokończonej rozmowie ze starą kotką.
Jestem jednak prawie pewien, że któregoś dnia znowu spotkamy się na pomoście i wtedy powiem jej , że morze jest takie, jakie jest życie – trochę smutne, trochę niebezpieczne – ale zawsze piękne.
Wieliczka, 31.07.2007
EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!