Długo czekałam na odświeżenie wątku w nadziei, że może wydarzy się w naszym życiu coś ciekawego. No i doczekałam się
Wątpliwą "sprawność" foliożercy zdobyła Pikasia
Zaczęło się od tego, że w ubiegły piątek po powrocie do domu zastałam w kuchni pawia. Paw składał się z kłaczka oraz dziwnego kawałka tasiemki foliowej, takiej grubszej, nie reklamówkowej, tylko takiej dziwnej. Z racji kłaka i dziwnego czegoś podejrzenie padło na Balbinę.
Ale obie koty były bardzo głodne, więc dostały kolację, zjadły i przez jakiś czas nic nie budziło podejrzeń. Parę godzin minęło i Pikasia wprost z kuwety (w której zostawiła co trzeba) udała się na dywan w sypialni i zrzuciła całą kolację. No i zaczęły się schody. Pikasiątko biedne bardzo kuliło się, podpierało na łapkach, siedziało osowiałe - widać było, że cierpi
Wzięłam ją do łóżka, siedziała tak długo, główki nie mogła położyć, kuliła się tylko. Wiedziałam już, że z rana pędzimy na sygnale do lecznicy. Nie wiem, ile godzin minęło, w każdym razie Pi w pewnym momencie głęboko westchnęła i ... zwinęła się w kłębuszek po swojemu
Spała tak do piątej rano, kiedy to obie panny kategorycznie zażądały śniadania. Śniadanie rzecz jasna dostała tylko Balbinka, ale biedny chory kotek zdołał capnąć jej gryza z miski.
Mimo cudownej poprawy nieubłagana kibitka powiozła małego straceńca do lecznicy. Wizyta zapowiadała się obiecująco, bo Pi pozwoliła sobie zmierzyć temperaturę i utoczyć dwie probówki krwi na badania cichutko tylko marudząc (czapka z głowy przed panią Karoliną z Białobrzeskiej). Ale główne atrakcje były dopiero przed nami. Przy kroplówce Pikasia uznała, że strasznie się zasiedziałyśmy i czas lecieć do domu. Dzięki Pani Karolinie udało się podać tyle ile trzeba, ale czekały nas jeszcze cztery zastrzyki, w tym - o zgrozo - jeden domięśniowy. No i to już było dla Pikasi absolutne przegięcie, co podkreśliła dosadnie solidnym dziabnięciem mnie w palec. Solidnym na tyle, że na kilka dni stałam się jednoręczna
W domu humor dopisywał, apetyt też. Biedny chory kotecekz uporem maniaka zaglądał pod drzwi wejściowe do mieszkania. Zaintrygowana zajrzałam i ja. I znalazłam rozwiązanie zagadki - do drzwi od spodu przyklejona była sztywna folia. Na klej!:evil: Tyle lat tu mieszkam i nawet mi do głowy nie przyszło, że coś takiego mogę mieć w chałupie! Zdarłam natychmiast wszystko i wywaliłam w diabły.
Wyniki badań były dobre, więc odetchnęłam i zgodnie z zaleceniem na kolejny zastrzyk udałyśmy się w poniedziałek. Dr Cetnarowicz obmacała delikwentkę prawiąc jej raz po raz komplementy, raz tylko kujnęła w dupkę i pojechałyśmy do domu.
Naszym priorytetem było objawienie się kupy. I owszem, pierwsza pokazała się w niedzielę, potem jeszcze jedna (poparafinowa). I na tym ruch się zatrzymał
W poniedziałek siedziałam spokojnie, we wtorek już wypatrywałam urobku w kuwecie. Nic, zero - nawet nie próbowała się napinać. Ale do miski latała, jak szalona - jeść i jeść! Wieczorem zapowiedziałam jej, że jak się nie wykupka, to rano nie będzie śniadania. No i w środę nad ranem wydaliła z siebie coś uformowanego, o dziwnej konsystencji i kompozycji kolorystycznej
Średnio mi się spodobało, ale i tak jechałyśmy do lecznicy, więc zeznałam, jak sprawa wygląda (trochę mnie martwiła tak długa przerwa w wypróżnianiu). Pi dostała antybiotyk, a ja nakaz dalszych obserwacji akcji kuwetowych.
Dziś można powiedzieć, że rekonwalescentka jest w dobrej formie, kuwecie oddała co trzeba w formie standardowej
(cieszyłam się jak głupia), gania po mieszkaniu, jeździ na dywanikach i bardzo się stara od czasu do czasu coś komuś ukraść
Mnie tymczasem zeszła opuchlizna z palca i dziś już mogę w miarę śmigać po klawiaturze.
Jutro jedziemy na kontrolę i mam nadzieję, że ta niemiła przygoda ma się ku szczęśliwemu zakończeniu.
Ale o kciuki poproszę.