Spania nie było. Wszyscy spali, ale krótko. O dwunastej w nocy dzwoni telefon, odbieram lekko nieprzytomna, a po drugiej stronie moja sąsiadka z dwóch liczek dalej (Blue, to tam, gdzie wchodziłyśmy do ogrodu), że jest właśnie w tej klinice całodobowej i że....
jej kocur, znajda odchowana, piękny, czarny, przyniósł jej z niewiadomokąd i równo poukładał na tarasie cztery ślepe kociątka, narobił wrzasku, usiadł obok nich i wymownie patrzył na swoją panią, no ratuj, zrób coś z tym...
Zabrała wszystkie w pudełku do kliniki, dwa nie przeżyły, dwa są właśnie oczyszczane z wszołów czy innych insektów, to ona dzwoni do mnie w tej przerwie, bo z kociątkami weszła do weta wnuczka z chłopakiem...Jeden rudy, większy, drugi, to już z emocji nie wie...I że odchowa, nikomu nie odda, że raz już takie odchowała to da radę...
Jak tu spać po takim info?
Co dalej się dzieje nie wiem.
Psa szczekacza wypuszczono, żeby się wyszczekał 4.30. Koniec spania.
Przysięgam, że zwariuję, lada chwila.