Cameo pisze:Ciocia Joasia doprowadzi kocurra do stanu "używalności"

znaczy, utuczy,
pozbawi jajek, etc

O niczym bardziej aktualnie nie marzę
W czwartkowe przedpołudnie wyspacerowałam się z Fryckiem do bólu. Myślałam, że częściowo załatwi to problem jego nudzenia się w samotności oraz siurania po meblach, ścianach i podłodze biura w celu oznaczenia swojego terenu

.
Późnym popołudniem przyjechaliśmy do drukarni, by jeszcze przed nocą powtórzyć spacerki. Zastaliśmy dokładnie oznaczone biuro i kota tarzającego się w rui po podłodze

. Nie zważając na święto, wykonałam telefony do dwóch lokalnych wetów, pytając czy wykastrują go w piątek najszybciej jak się da. Niestety, pierwszy wolny termin – poniedziałek po południu...
Zdecydowaliśmy, że wypuścimy kota na noc w teren. Założyłam, że z grubsza może znać okolicę, bo sklep, pod którym go znalazłam znajduje się zaledwie trzy uliczki dalej. Zresztą nie mieliśmy wyjścia – nie miałam go gdzie umieścić, a piątek był u nas w firmie normalnym dniem pracy. Niestety nie mogliśmy pozwolić, by pracownicy siedzieli w smrodzie kociego moczu (kto zna zapach kocura w rui, ten wie o czym mówię...

).
Zanim odpięłam szelki, pokazałam Fryckowi, że miseczki z jedzeniem i piciem oraz pudełko z kocykiem znajdują się w kantorku z osobnym, kocim wejściem. Odnotował ten fakt w swej głowinie, pokręcił się jeszcze chwilę koło moich nóg i poooooszedł za głosem natury

.
W piątek zameldował się na śniadaniu. Posiedział z nami do południa, wyspał się trochę i znów ruszył w teren. Podobnie było w sobotę i niedzielę (kilka razy podjeżdżałam do drukarni, żeby go nakarmić i wymiziać).



Dziś jest umówiony na kastrację na godz. 18. Chcę go przetrzymać po zabiegu w mieszkaniu. Oczywiście od rana kota ni ma

.
Potrzymajcie kciuki, ciotki. Niechże przylezie, bo już się o niego martwię...
