boniedydy pisze: Reasumując, persiki nie czekają latami na kogoś, kto się wreszcie nad nimi zlituje
Tak, bo to pozostaje w korespondencji do drugiej części mojej dużo wcześniejszej wypowiedzi. Tych, którym wszystko jedno, czy kot będzie zdrowy czy nie jest dostatecznie dużo, że jeśli jakiś się będzie błąkał np. wywalony przez kogoś, kto miał dość takich czy innych schorzeń (nie tylko wynikających z płaskiego pyska), to zaraz zostanie zgarnięty. I to będzie to "drugie życie persa". I dlatego nie spotkasz takie perso-podobnego kota w schronisku, bo już ktoś się na niego zasadzi.
boniedydy pisze:IMO wydumany jest całokształt twoich twierdzeń na temat adopcji, dlatego bardzo trudno mi się z tobą rozmawia. Nie odpowiedziałaś mi przy tym, ile adopcji zrobiłaś w życiu i jak bogate masz w tym względzie doświadczenia.
Dostatecznie dużo, żeby wiedzieć, jak często uczciwi ludzie są traktowani jak śmiecie, bo nie zostali zrozumiani. I dużo częściej występuję w funkcji łącznika, który stara się znaleźć płaszczyznę porozumienia między obiema stronami. A im częściej muszę tłumaczyć oburzone DT przed zdziwionymi i zranionymi chętnymi do adopcji a nie odwrotnie, tym częściej się zastanawiam, czy to ma sens. Może lepiej pozwolić ludziom, aby następnym razem wzięli kota skąd kolwiek i byli obrażeni na wszystkie fundacje ogółem, niż probować tłumaczyć, że to przez złe doświadczenia z innymi osobami, że to wynika ze zmęczenia tych, którzy ciężko tyrają, że przecież ten DT miał wyłącznie dobre intencje... Bo czy te powody zwalniają DT z odrobiny kultury? Czy usprawiedliwiają krzykliwość, zastraszanie, przerywanie każdego zdania (to są konkretne zachowania, które miały miejsce)?
Tak, masz wieloletnie doświadczenie i z pewnością przeżyłaś więcej procedur adopcyjnych. Z tym że niemal na pewno przeżyłaś je wyłącznie od strony DT, który boi się o kota, a nie próbowałaś zobaczyć, jak bardzo Twoje zachowania są niezrozumiałe i krzywdzące dla osoby chętnej do adopcji, która stara się sprostać wszystkim wymaganiom na raz i już nie pojmuje, o co jest ta szarpanina.
Jestem przekonana, że gdybyś miała wydać kota do adopcji innej osobie o podobnych poglądach do Twoich, ale byś jej nie znała wcześniej, nagle okazałoby się, że krzywo spojrzała, że wykazała się zbyt małym entuzjazmem, że zapaliła Ci się czerwona lampka chociaż w sumie nie wiesz, czemu. A skąd mam to przekonanie? Bo znam od podszewki poczynania jednego wychwalanego tu DT (nie będę nikomu robić koło pióra, bo każdy może się kiedyś pomylić, o czymś zapomnieć, dlatego nie podam żadnych danych) i gdybym je opisała jako moje błędy, to zostałabym odsądzona od wszelkiej czci. Bo część z tych błędów dotyczy spraw elementarnych. Ale, jak napisałam, każdemu może się zdarzyć potknięcie, szczególnie gdy uczestniczy w tak wielu adopcjach, dlatego ja je mogę przyjąć. Tylko mam świadmość, że skoro jedna strona się czasem myli, to nie może oczekiwać od drugiej nieomylności. Nie może oczekiwać, że chętny do adopcji będzie pamiętać o tym czy tamtym, gdy jednocześnie DT zapomniał przed rozpoczęciem procedury zrobić coś innego. Dla mnie jest oczywiste, że jako ludzie często się wzajemnie nie rozumiemy i dlatego nie pojmuję, czemu wiele DT oczekuje, że z każdym się dogada, a jak się nie dogaduje, to już jest to na minus dla chętnego na kota. Jasne, że sama wolę, jeśli ktoś łatwy w komunikacji zapyta o tymczaska. Ale jednocześnie nie przypiszę samych negatywów komuś, z kim mi się trudno porozumieć (konkret: zadzwonił pan o jednego tymczaska, był bardzo oszczędny w słowach. Wolę osoby wylewne, bo same się wyprują z tego, jak traktują koty, czy miały wcześniej inne, na co zmarły. Wolałam, żeby zrezygnował bo wiedziałam, że adopcja będzie drogą przez mękę. Jednocześnie jednak dałam mu szansę. Na szczęście dla mnie zrezygnował).
boniedydy pisze:To w którym to regionie tak roi się od kotów w typie rasy, że bez osób specjalnie je ratujących nie znajdą domów?
Może opiszę pewną historię, którą mi opowiedziała pewna pani, jako ilustrację.
Któregoś dnia w jej okolicy pojawiła się ciężarna kotka z pięknymi niebieskimi oczami i "srebrnym" futrem (przy czym padło też: weterynarz powiedziała, że kot wygląda jak syjam. Zonk, a ja myślałam, że mówimy o typie brytyjczyka). Pani kotkę wzięła, na kocięta znalazła wielu chętnych, bo miały piękne oczy. Jasne, że niewiele ją obchodziło, czy potem te koty nie wyrosły z tych pięknych oczu (w końcu każdy kociak na początku ma niebieskie) i czy ktoś nie wywalił kota z domu, gdy ten przestał mieć niebieskie oczy.
Kotka była wychodząca, regularnie się zaciążała. Pani musiała ją trzymać na siłę w kotłowni po porodzie, bo kotka nie chciała wychowywać młodych, a tylko trzymana w zamknięciu robiła to chociaż w minimalnym stopniu. Pani zawsze "miała zamówienia na kociaki o pięknych oczach". Więc miot za miotem wydawała (kiedy mi to opowiadała, sama stwierdziła, że już więcej nie dopuści do rozmnożenia kotki (przy czym należy się spodziewać, że kupi tabletki hormonalne, nie wykona sterylizacji), bo ostatni miot musiał być dokarmiany, tak kotka nie interesowała się kociętami). Nie pytałam o sierść, w sumie słuchałam w szoku, jak można zmuszać kotkę do wychowywania młodych i pozwalać, aby samica bez instynktu macierzyńskiego regularnie wydawała na świat potomstwo. Jeśli jednak młodziki odziedziczyły tę syjamską/brytyjczykową sierść, a wiemy przecież, że w pierwszym pokoleniu zazwyczaj tak właśnie jest, zaś ludzie brali kocięta dla oczu (to pewnik, było kilka razy podkreślone), to jak troszkę znam ludzi w okolicy pewnie duża część z tych kotów w typie rasy stawała się kotami "podwórkowymi", na wpół wolnożyjącymi (a słyszałam tutaj, że "kot to dzikie zwierzę i musi mieć możliwość swobodnego wychodzenia, nie można mu tego ograniczać"). Jestem pewna, że nie zostały zawiezione do schroniska (bo w końcu każdy kot to łowca i sobie poradzi), prędzej je lisy zeżarły.
Historia była opowiedziana mi w formie przeszłej, więc nic nie mogłam zrobić. Natomiast gdybym miała okazję pomóc tym kotom w najlepszym razie potraktowanym jak koty wiejskie, czyli wkradające się chyłkiem do kotłowni, żyjące z upolowanych myszy, dostające raz na jakiś czas ochłap (nie wiem, czy takie domy nazywamy domami?), to miałyby tu zastosowanie Twoje słowa: "To w którym to regionie tak roi się od kotów w typie rasy, że bez osób specjalnie je ratujących nie znajdą domów?" Z tym że nie byłoby to z udziałem schroniska. Bo z pewnością srebrno-jakieś latały po tamtej okolicy i z pewnością każdemu przydałaby się normalna opieka, ciepły kąt, dobre jedzenie, pieszczoty, a nie głód, deszcz i lisy.
Koniczynka47 pisze:Jak ludzie wzajemnie się traktują i przez jakie pryzmaty postrzegają?
Abstrachując zupełnie od wyglądu kotów odniosę się wyłącznie do zdania o ludziach. Jestem zdumiewająco na bierząco, bo właśni wczoraj przeczytałam, że jakaś kobieta, autorka artykuliku internetowego napisała, że golenie łydek bez ud jest jednym z najczęstszych zaniedbań w higienie Polek. Raz że pomyliła definicję higieny, dwa że to kretyńskie przekonanie jest kreowane wyłącznie przez modę, która wraca jak bumerang. Była w starożytnym Rzymie, była w Egipcie. Włosy spełniają bardzo pożyteczną rolę na ciele ludzkim i jest wprost idiotycznym, że nasze umysły postrzegają to obecnie jako przejaw braku dbania o siebie. Bo bardziej dba kobieta, która ma ochronę przed zimnem, niż gołoskóra.