Jestem już w pracy i lecę zdawać relację.
No to po kolei - nie, najpierw koty, czyli miłe złego początki....
Tydzień weterynaryjny zaczął się we
wtorek - zbadaliśmy Kitce krew - hrabina była baaardzo grzeczna, nawet zbytnio nie panikowała. Krew była dość gęsta, ale kapała do probówki. A przy macaniu kota wymacano trochę za dużo tłuszczyku, ale nie kazano odchudzać, bo Kitka jest tylko troszeczkę za "puszysta"

.
Zapisaliśmy się na czyszczenie ząbków na czwartek. Jeszcze we wtorek wieczorem były wyniki - kreatynina 2,2 (trochę powyżej normy, której nie pamiętam), a mocznik w górnej granicy normy. Zalecono złapanie sioo do badania.
Jak łapać, to łapać. Tylko jak, skoro Kitka do kuwety chodzi przeważnie raz, dwa razy na dobę? Zamknęłam kotom wc na noc i wpuszczałam tylko pod kontrolą. Na szczęście nigdzie nie nalały. W środę rano zaczaiłam się na Kitkę i... wszystko zepsułam, bo pojemniczkiem nabrałam mnóstwo żwirku
Za to w
czwartek odniosłam sukces z pomocą miseczki!
Zawiozłam sioo, a po paru godzinach doprowadzałam panie w klinice do białej gorączki wydzwaniając co chwila o wyniki, bo przecież po południu miał być już zabieg, a tu nadal nic nie wiadomo...
Wreszcie pani doktor sama do mnie zadzwoniła, w zasadzie wszystko było w porządku, tylko w moczu były barwniki krwi, no i duży ciężar: 56 (niech mnie nikt nie pyta, co to wszystko znaczy, bo nie wiem). Badania krwi mam powtórzyć po miesiącu, a czy mocz.... nie pamiętam
Skoro można czyścić, to jedziemy (dzięki Regacie za podwózkę i siedzenie ze mną w klinice

). Kitka dostała zastrzyk, którego nawet nie poczuła, chociaż miał szczypać. Po jakimś czasie zaczęła działać na zwolnionych obrotach - nawet głowę odwracała powoli i tylko troszkę. Potem pani doktor ją zabrała i zaczęło się czekanie.
Po jakiejś godzinie dostałam w transporterku Kitkę całkowicie wybudzoną i przytomną
Wróciłyśmy do domu, wypuściłam kotę, którą dwa urwisy zaraz obwąchały. W transporterku sucho, Kitka nie miała żadnych problemów z koordynacją ruchów

. Tylko przez cały wieczór, aż do nocy, siadała nieraz i jakby się zamyślała. Potrafiła tak siedzieć z pół godziny... No i miała trochę rozszerzone źrenice. Ale o kolację się upominała, niestety musiała trochę pogłodować, bo dziąsła podrażnione.
A w
piątek po południu zataszczyłam 5,40 kg Cyryla na kontrolę do kardiologa, uffff....
Nie będę się rozpisywać: wszystko jest ok, następna kontrola za rok
A teraz o Kropce, i tu nie jest dobrze
W
środę zadzwoniła moja mama, że Kropka jest osowiała i ma duży guz na sutku
Poszłam do nich - widać było, że Kropka źle się czuje: ten wulkan energii wlókł się noga za nogą i był bardzo smutny...
No to do lekarza - w lecznicy okazało się, że Kropka ma gorączkę, a guz jest w stanie zapalnym. USG nie wykazało ropomacicza, więc nie trzeba było natychmiast operować, tylko zająć się likwidacją stanu zapalnego. Chodziłyśmy codziennie na zastrzyki, które już po dwóch dniach przyniosły poprawę
Dokładne USG zrobimy za tydzień i wtedy ustalimy termin operacji, porobimy też pozostałe badania przed zabiegiem.
Ponieważ Kropka ma już około 13,5 roku, więc się boję, podobnie jak bałam się przed zabiegiem Kitki. Tylko że operacja Kropki będzie znacznie poważniejsza...
Taki miałam "rozrywkowy" tydzień...
Aha, zapomniałabym - od wczoraj mam dodatkowe atrakcje
Po dwóch tygodniach spokoju Hestia w niedzielę wieczorem znów zaczęła śpiewy operowe
W nocy też było śpiewająco...
Dziś już bezwstydnie podrywa Cyryla, który ją za to gryzie - nie zawsze w kark (główka, ucho, pięta, dupka

). A ta grucha i pomrukuje - masochistka
Mam cichą nadzieję, że szybko jej przejdzie i tym razem na dłużej.
Chciałabym, żeby całkiem dorosła przed sterylką, bo jak tu kroić takiego małego kurczaka?