No to proszę bardzo

Kiedyś dawno dawno temu strasznie chciałam mieć psa. Wszyscy wokół mieli, chodzili z nimi na spacery, bawili się rzucali patyki a a siedziałam jak ta dupa wołowa w domu i czytałam książki. Postarałam się, bo i piątki w szkole, i zachowywałam się w miarę odpowiednio, no to się rodzice zlitowali. Suka znajomych się oszczeniła i został po niej jeden kulfon, czarny, w sumie wyglądał jak owczarek niemiecki ale " Puściła się, Mundziu wuj wie z kim, i nie wiem co z tego psa wyrośnie.... Ale jak chcecie dla Kasi to se go weź" No i ojciec wziął. Póki piesek był mały wszystko było dobrze, taki rozkoszny kłapciaty potykał się o własne nogi...A potem urósł. Ważył w najlepszych swoich latach 65 kilogramów

i kochaliśmy się na zabój. Potem ja poszłam do liceum, potem wyszłam za mąż, potem okazało się na pierwszym roku studiów,że nawiedzi nas kolejne wesołe zwierzątko a mianowicie bocian. Załamałam się bo jak, tu pies tu dziecko ja akurat studia zaczęłam i to nie byle jakie informatykę 4 lata wyjęte z życiorysu... No to jak tu pies? Ale daliśmy radę. Wprawdzie trochę ciężko mi było w przerwach między kolokwiami egzaminami laborkami i porannymi obfitymi pawiami zajmować się piesłem, ale ON rozumiał. Doszło do tego,że jak ja się źle rano czułam to sam przynosił kaganiec, kazał się ubrać i sam wychodził na szybkie siusiu pod blok. A potem przychodził, kładł mi łeb na kolanach i razem słuchaliśmy jak nam dzidzia w brzuchu rośnie...

Jak dzidzia za ostro kopała to Skool wydawał z siebie coś w rodzaju głębokiego wooof i oblizywał mi brzuch tam gdzie powstawała wypukłość. I wiecie co? Małe się uspokajało z miejsca... Potem, zgodnie z planem Młody wylazł na świat. Przywiozłam go do domu i w sumie muszę przyznać ,ze troszkę się bałam,, czy pies mu nie zrobi krzywdy? Czy nie będzie zazdrosny? tyle się przecież słyszy... Jeszcze czego

Skool starannie obwąchał zawiniątko, solennie przeszorował jęzorem buźkę, zrobił wooof... I zaakceptował nowego domownika. Jak Młody opanował koordynację ręka- oko z upodobaniem rzucał zabawkami z łóżeczka gdzie podleci a pies... A pies mu je przynosił. Młody zaczął raczkować pies łaził za nim krok w krok i pilnował,żeby sobie dzieciak kuku nie zrobił. Nie reagował nawet jak mu Jacenty wyżerał z michy wątróbkę drobiową wymieszaną z chrupkami na pacię... Jak moja babcia to zobaczyła to stwierdziła,że w tym domu wszystko jest postawione na głowie, a dziecko prawdopodobnie będzie miało robaki i wściekliznę. Ale o co jej chodzi nie kumam, młody rąbał psią wątróbkę pies dojadał kaszę po Młodym... Równowaga w przyrodzie była zachowana

Jak Jacek zaczął się uczyć chodzić u jego boku zawsze był pies. Podstawiał grzbiet, Młody zaciskał łapinę na futrze i tak sobie razem chodzili... Nocne płacze? ŻADNYCH. Młody się budził zaczynał płakać,po chwili cisza, ja zapalałam światło...Przy łóżku siedział Skool a Młody z jego uchem w ręce spał sobie spokojnie. Kiedyś pieseł przesiedział tak caluśką noc... Bez słowa skargi. Na spacerach mogłam zostawić wózek i wejść do sklepu nikt nie podszedł nawet kumpela, którą Skool znał od dzieciństwa ( swojego ) Warczał. I się jeżył. Na komendę "wywal śmietka" łapał w pysk brudnego pampersa i wynosił do kosza na śmieci....
Umarł, z łbem na mich kolanach 12 sierpnia 2000 roku. Rak. Przerzuty wszędzie." pani Kasiu, ja go nie będę operował, on mi umrze pod nożem jedna masa rakowa. Jedyne co mogę zrobić to dać pani tydzień,żeby się z nim pożegnać" Do końca mimo bólu nie ugryzł nikogo. A przecież przerzuty miał już wszędzie.....