.......................................

.......................................

Reaktywacja
Długo nas nie było - ale się skończyło.

Trzeba chyba zacząć z marszu od jakiejś opowieści...

Przy krakowskich plantach, od strony ulicy Siennej jest miejsce, gdzie koczuje sporo bezdomnych
kotów. Kolory mają dziwnie: jasno pastelowo srebrny lub płowy w przeważającej części , jednego tylko zauważyłam pingwina.
Wszystkie z jednego rodu - co stwierdzić można po wspólnej cesze. Mianowicie każdy jeden , czy też jedna osobniczka

z owej bandy, jak raz jest uroczym zezolem. Mają tam nieźle jeśli chodzi o żarełko - ile razy tamtędy przechodzę, zawsze zauważam pojemniki pełne chrupek i jeden duży z wodą.
No ale nie o tym, nie o tym - teren nie mój

co prawda , ale lustrację w sprawach żywieniowych przeprowadziłam.
Parkuję nieopodal tego miejsca w pewnym zaułku . O tym cicho, sza .
Ostatnio urzekła mnie tam scena , której zapomnieć nie mogę do dziś.
Plantami - środkiem asfaltowej alejki kroczył ON

GWIAZDOR

- żywa puma, no w znacznym pomniejszeniu- ale jednak puma !
Fleszy i dziennikarzy nie było , więc słońce nadrobiło to faux pas i oświetliło mu drogę.
Jak on szedł

no jak szedł - mówię wam !
Łopatki kocura pracowały jak dwa tłoki , głowa poniżej linii łopatek , krok pewny nieco bujany , ogon nonszalancko - nie za wysoko, nie za nisko.
Uliczny zakapior i Bruce Lee w jednym. Uuuu nie ma żartów, od razu widać , kto tu jest królem na dzielnicy.
Cały środek alejki jego , spacerowicze grzecznie schodzili na bok .
Zagapiłam się , gały mi się zrobiły jak pięciozłotówki

- stoję i
paczam co będzie.
Stado kotów w jednej sekundzie zapadło się w magiczny sposób, co prawda nie pod ziemię , pod samochody, pod krzaki , pod co się dało.
Puma podszedł leniwie przez trawnik do misek z chrupkami, spożył łaskawie po dwie chrupki z każdej miseczki, potem brawurowo chlapnął wody. Popatrzył władczo tu i tam ( mam Cię alimenciarzu

zobaczyłam lekki, uroczy zez i już wiedziałam
kto tu ... ) - tak więc, popatrzył tu i tam i leniwie rozłożył się na środku trawniczka.
Ziewnął taaak szeroko, że gdyby nie miał uszu, to by mu ten ziew chyba naokoło głowy wyszedł.
Powolutku ni stąd ni zowąd zaczęły nieśmiało pojawiać się inne koty. Zachowywały jednak dystans i czujność.
Uuuu - zakapior prawdziwy pomyślałam.
Od razu przypomniał mi się mój Borys.
Puma - uliczny twardziel, był jednym mięśniem, szczupłym bo nie chudym - no ale taka żyła i chwat. Jednym słowem kozak.
Ten jego krok... z łopatkami jak dwa tłoki ... gibanie się jak kibol przed ustawką...
Dżiiizus pomyślałam ... a mój wychuchany, domowy macho , mój trzy razy większy od Pumy grubcio chodzi tak :

- dupką fajt majt , kręci jak nie przymierzając Teletubiś, albo jak Travolta w "Gorączce sobotniej nocy " .
Łopatkę to on chyba kojarzy ale tylko plastikową i z kuwetą, a nie z swoim ciałem. I z tym krokiem

wydaje mu się , że jest

ekstra mocnym samcem.
Dżizuuus

pomyślałam znowu, przecież jakby taki Puma przypierdzielił Borysowi lewym prostym, a potem poprawił prawym sierpowym ...
Noo... po czymś takim
Borys w trakcie lotu na Księżyc na pewno długo rozmyślałby zdziwiony o tym co się stało.
Taaak - nie ma szans, Borys na ulicy nie przetrwałby sekundy - naszła mnie refleksja i z rozrzewnieniem i podziwem pomyślałam o Yoko.
Musiała sobie dać radę i dała - a była przecież bez wątpienia domowym kotem wcześniej, przed tym gdy ją
jakowyś Grandos Palantos z domu wyrzucił.
Moja kicia

kochana - poczułam się nieco zażenowana Borysem, a zarazem dumna z Yoko.
Dzięki Ci Pumo
A swoją drogą , mimo bałwochwalczego zachwytu Pumą, muszę porozmawiać z Panią Kioskarką , która tam dokarmia towarzystwo, celem ograniczenia przyrostu naturalnego.
Kończąc mój przydługi post - jeszcze chciałam donieść bieżące wieści z frontu domowego.
Sprawa z
"uśmiechem zębicznym" Yoko:
z mojego doświadczenia nabytego w trakcie dwukrotnego usuwania zębów u Yoko wychodzi mi tak,
że to jednak nie takie hop siup.
Yoko ma w tej chwili zęby od kłów do przodu - tych za kłami ani jednego.
Schudła mi dziewczyna, chrupek nie je w ogóle, glamdzia i próbuje czasem ze 2 choć zjeść.
Mokre też jada w dużo mniejszych ilościach.
No chyba , że to wina upałów. Pożyjemy zobaczymy, ale nie wydaje mi się.
Zawsze była chciwa na żarcie, a teraz je o połowę mniej.
No z drugiej strony była już dość dorodną gruszką, więc nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
No i tyle na dziś.
