powitać

piszę raz na ruski rok, głównie jak coś się dzieje albo ciocie zmuszą do wstawienia fot.
Wątków moich kotów jest z 5, na każdego tymczasa, który ostatecznie został. Jeszcze powinnam dopisać babcine koty, które też moje w sumie, dobrze, że one zdrowe.
I 11-letnią piękną Misię, która została z rodzicami.
O Minusi było mało. Gdzieś w wątku schronowym, jak ją adoptowałam. Jedynaczka, której zafundowałam kocie towarzystwo. Misi w Zgierzu też, skrajnej jedynaczce z agresją wobec obcych kotów - sukces dokocenia, bez wiedzy o feliwayach i na długo przed trafieniem na miau. Przy Minnie zwątpiłam, że dobrze zrobiłam, dając jej tyle kotów. Wiem, wada wrodzona, że nerka tylko jedna i to bardzo dziwna, i niewydolność.
Wojtek bardzo otworzył Minnie, zmienił, rozumiem, że jest mu wyjątkowo bliska. Kocha ją naj z naszych kotów. Jego pieseczek. Magiczny kot. Jak dla mnie Irusia. O Ircię walczyłam dla siebie, o Fila i grubego też choć inaczej, o Minutkę dla Wojtka, i bo za mało jej poświęcałam czasu i siebie. Akceptowałam jej bycie obok, nie zmieniałam. A ona gdzieś w tym jedynactwie czuje się samotna, do teraz ciumka się i udeptuje, po seansach głaskania. Od kilku dni nie, bo nie ma siły. Ukryte pragnienie miłości i bycia jak inne koty.
A jak dziś.
Minutka obolała, warczy przy próbie podnoszenia, drży, z bólu chyba, to coś w moczowodzie musi jej dokuczać. Wenflonu nie dało się odetkać, pół godziny walczyłam, wte wewte, poszło podskórnie. I odżyła. Leży w koszyczku pod kocem w kuchni na blacie, może popatrzy na ptaki.
Głaskana, podnosi ogon do góry, reaguje.
Nie jest łatwo. Rano nie wiedziałam czy krzyczeć czy płakać czy Wojtka ściągać z pracy, taki stan z paniką za pięć minut. jest 70km na autostradzie, nie może. Dobrze, że mam zdalną robotę, bo nie wiem, jak by to było. Swojego lekarza przełożyłam, kurde, zapomniałam, że to dziś. Wybór jechać albo kroplówka i coś zrobić, by nie było gorzej.