ufff... mogę już rozpocząć swoją opowieść... na trzeźwo
a było to tak...
TŻ wrócił z fabryki, więc mówię idę Amberce zrobić kroplówkę. poszłam.
zamontowałam to wszystko, siedzę patrzę czy kapie... o żesz... nie kapie... biorę łapkę amberkową i próbuję na wszystkie strony tak ułożyć żeby w końcu poleciało...

nie leci...
myślę sobie, dzisiaj to już dam jej spokój, wyciągnę wenflon i jutro z rana pojadę do Ań na wymianę wenflonu.
plasterek trzymający wenflon jak na złość trzyma się mocno, że futro rwie... biere nożyczki coby sierść podcinać... cała już zlana potem... wołam TŻ coby pomógł...
bierzemy się za to razem... odklejamy, odcinamy i nagle trach... O ŻESZ!!! słabo mi się zrobiło... wenflon przecięty

końcówka została w żyle...
normalnie myślałam, że upadnę...
chociaż siedziałam na podłodze TŻ racjonalnie myślący, mówi wsiadaj w samochód i jedź do Weta. ja nie wiem po prostu co mam robić - rozpacz totalna... już widzę te przecinane żyły, krew, stres, opatrunki, amputacje łapy, wenflon wbity w jakiś narząd wewnętrzny...
wsiadam. jadę. dzwonię do lecznicy. Ania w odpowiedzi na moją opowieść: to niedobrze, musisz z nią przyjechać.
pół drogi ryczę rzecz jasna, łamię z 15 przepisów... dojeżdżam.
Ania CC szykuje już narzędzia "tortur". Ania Zmienniczka, patrzy na mnie z politowaniem...
samej siebie mi żal, więc się jej nie dziwię...
CC wyciąga Amberkę z transportera. bierze łapkę
(ja już mam miękkie nie tylko nogi, ale wszystkie inne części ciała. czekam na diagnozę) rozgarnia sierść i mówi...
o wystaje

i wyciąga końcówkę wenflonu, która została w żyle...
o żesz...
