Jesteśmy cali i zdrowi

Byliśmy trochu na "wywczasach". Ale już wrócilimy.
Tym razem "pokręciło mnie" i zabrałam ze sobą żywy inwentarz

Uchetałam się po pachy. Wykosiłam, wygrabiłam, niewiele odchwaszczyłam, umyłam okna, posadziłam bez i takie tam i nawet udało mi sie trochę odpocząć. Ale tylko psychicznie. Fizycznie jestem skonana. I to wcale nie przez robótki ogrodowe ale przez te dwa futrzane potforne potfory
Toni szybko skapował, że to jego zeszłoroczne włości i zachowywał się (prawie) wzorowo. Pomijam tu ukrycie sie pod tarasem i spędzenie tam circa about 2 godzin

Na każde kici-kici w jego kierunku było : mrauu, mrrrau i tyle. Wyszedł dopiero jak mu się tam znudziło.
Toffi zapowiadał się obiecująco. Był tam pierwszy raz więc bardzo niepewnie wylazł na taras i tam chwilami bywał, o wiele lepiej czując się w domu. Naiwnie myślałam, że tak już zostanie

Ale świat jest taki nęcący ... Po dwóch dniach odkrył rododendron. A że ten krzew mam medalowo wieeelki, siedział pod gałęziami ukryty i było mu dobrze. Niestety Antułan "zaprowadził" Toffiego pod taras i ... Wyciągnięcie Rudego to był wyczyn.
Nogi od biegania za moimi ogonami bolą mnie do dzisiaj. Oczywiście każdy maszerował w swoja stronę, więc chwilami musiałam się rozdwoić
Jednak większą część pobytu niezadowolone koty spędziły zamknięte w domu. Bardziej niezadowolony był Toni.
Ale zadowolona byłam ja.
Mam pare zdjęć w komórce ale nie wiem, czy dam radę je tu wgrać.