» Pt lut 01, 2008 18:58
Opowieść piętnasta
„ Wylizałem miseczkę do ostatniej kropli i natychmiast wypełniła mnie błoga senność. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, ale byłem tak bardzo zmęczony…głowa ciążyła mi jak kamień, a gdzieś w środku od czasu do czasu odżywał ból. Wsunąłem się głębiej w swoją wnękę, gdy nagle znowu usłyszałem głos :
- Nie tutaj, nie tutaj. Idź, ukryj się. Ukryj się gdziekolwiek. Oni myślą, że w tobie ukryta jest informacja o skarbie….o złocie…rozbiją cię na drobne kawałeczki, a chyba nie chcesz…
Tajemniczy głos nagle zamilkł.
- Kim jesteś ?– zapytałem.
W ciemności ktoś cicho roześmiał się.
- Twoim opiekunem. Opiekunem tego domu, tego miasta. Czuwam.
Glos był miły i łagodny.
- Czy mogę cię zobaczyć ? – spytałem nieśmiało.
- Nie możesz – odparł Głos.
- Boisz się … - powiedziałem cicho.
- Nie – zaprzeczył Głos. – Czego miałbym się bać ? Taki czas, że baśnie siedzą w ukryciu…Ale kiedyś na pewno poznasz mnie, obiecuję.
Na sztywnych, zmęczonych łapach zeskoczyłem na podłogę i rozejrzałem się dokoła.
,- A mój pan ? – nie chciałem dać za wygraną.
- Jest bezpieczny – odparł Głos. – Jest już daleko stąd.
Poczułem nagły, nieprzyjemny chłód tam, gdzie poruszał się malutki zegarek.
- Więc …znowu jestem sam ? – pytanie z trudem przeszło mi przez gardło.
- Tego nie potrafię ci powiedzieć – odparł Głos. – Las, on jest w lesie…
Nie trzeba było mi powtarzać dwa razy. Ciemną kreskę lasu widziałem z okna kuchni i pomyślałem, że jeżeli tylko się pospieszę, to zdążę dobiec do lasu przed świtem.
Jednak ledwie wybiegłem z domu przeszyła mnie nagła myśl.
Zawróciłem i wpadłem do ciemnej kuchni.
- Posłuchaj, wtedy, kiedy się paliło…- zawołałem. – to byłeś ty, prawda ?
Odpowiedziała mi cisza.
Pobiegłem po swoich śladach zapadając się w świeży, kopny śnieg. Potem było już trudniej, ale kreska lasu przybliżała się coraz bardziej.
Kiedy znalazłem się na jego brzegu zatrzymałem się. Pomyślałem o wszystkich nieznanych zwierzętach czających się w mroku, o gałązkach trzeszczących pod niewidzialnymi stopami, o brodatych krasnalach zamieszkujących dziuple i wykroty.
Rozejrzałem się wokół. Światło księżyca srebrzyło grube pnie rosnących na skraju lasu brzóz.
Obiegłem drzewa dokoła i otarłem się policzkiem o szorstką korę.
Nie miałem czasu aby zastanawiać się, czy to były brzozy pod którymi kiedyś mnie pozostawiono, czy też zupełnie inne . Wszedłem w las.
Blade światło księżyca kładło na śnieg długie cienie pni, a spod śniegu sztywno sterczały suche badyle.
Przeszedłem kilka kroków i zatrzymałem się. Gdzie miałem szukać swojego pana ? – dokoła panowała cisza , w której co rusz szeleścił osypujący się z drzew śnieg.
Zrobiłem jeszcze kilka kroków i zdałem sobie sprawę, że do świtu pozostało zaledwie parę godzin, po których znieruchomieję i zagrzebany w śniegu będę musiał czekać, aż nadejdzie noc…
I wtedy zobaczyłem daleki blask ogniska.
Płomienie oświetlały pnie drzew, a zaspy dokoła malutkiej polany zdawały się być usypane ze złota.
Ostrożnie zbliżyłem się do kręgu światła.
- I co dalej ? - usłyszałem drogi, znajomy głos.
- Nie może pan tu zostać, będą szukać. Oni nigdy nie przestaną szukać.
Wśród innych twarzy, na których tańczył odblask płomieni z łatwością rozpoznałem twarz mojego pana.
- O świcie zejdzie pan do wsi – głos pełen był fałszywej troski, lepkiej, przymilnej słodyczy. – Tam ukryjemy pana na kilka dni, a potem…
Wycofałem się tam, gdzie nie docierało światło bijące od polany.
Wieś…pomyślałem powracając do tamtego poranka, kiedy porucznik siedząc w pustej chacie łamał suchy chleb.
Nie może zejść do wsi, tłukło mi się w głowie, a jednocześnie coraz bardziej zdawałem sobie sprawę z beznadziejności sytuacji
Nawet gdybym wpadł teraz pomiędzy ludzi – co mogłem zrobić…
Cała nadzieja była w niewidocznym mieszkańcu domu nauczyciela, opiekunie, który chciał pozostać niewidzialnym….
Biegłem przed siebie co sił, skacząc przez wykroty, zapadając się w zaspy. Przystanąłem tylko na chwilę, aby spojrzeć na czerniejącą w oddali wieś.
Spojrzałem na wygwieżdżone niebo , które urywało się równo z pierwszymi dachami małych, krępych, wbitych głęboko w śnieg zabudowań.
„ Bodajbyście nigdy nie ujrzeli światła ” zadźwięczało w moich uszach.
Wpadłem do domu bez tchu.
- Pomóż mi ! – zawołałem. – Kimkolwiek jesteś, pomóż mi, bo on zginie !
W ciemności cos zaszeleściło.
- Zaprowadzą go do wsi, a tam…
- Dobrze – odpowiedział miękki, cichy głos. – Ale zamknij oczy.
Zacisnąłem mocno powieki, a coś bezszelestnie przesunęło się obok mnie. Usłyszałem jak skrzypnęły drzwi i otworzyłem oczy.
Zobaczyłem jak mały, szary cień znika pomiędzy drzewami.
Niebo na wschodzie zaczynało delikatnie jaśnieć. Pomyślałem, że powinienem się ukryć – ukryć tak dobrze, aby mnie nie znaleziono.
Na drętwiejących łapach – niebo na wschodzie zaczynało lekko różowieć – wyszedłem z domu i dobrnąłem do komórki, gdzie składano drewno. Tam wcisnąłem się w kąt i przymknąłem oczy.
Przez szparę w deskach widziałem moją gwiazdę, teraz bladoróżową.
Wiedziałem, że mój pan był już bezpieczny – bo choć mój opiekun nie pokazał mi swej twarzy – ufałem mu "

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!