A u nas dobrze. Koty zdrowe, Lizakowi trochę łzawi prawe oczko, ale mam nadzieję, że trafimy do naszej dr Małgosi.
Liziako ma cuuudowny charakter, jestem już w nim zakochana

. Zakochana w jego ciepełku, którego ma tak wiele w swoim buro-srebrnym futerku. No i to pycho rude i spojrzenie, że przecież nie ja "to" (cokolwiek zbroi) zrobiłem

. Ostatnio przy Buborze tak okropnie się spieszył, że wsadził łapkę do cukiernicy. On ma "zero" instynktu samozachowawczego. Gdy włącza swoje motorki, a robi to bardzo szybko i głośno - aż w sercu robi się tak cieplutko. Tak, jakby pokazywał swoją wdzięczność za to, że ma dom. Lizak ma już stałe miejsce w moim sercu. Choć się zastanawiałam kiedyś, jak to się kocha więcej niż jednego kota

.... Nie mogę sobie wyobrazić, żeby go nie było.
Dziewczyny: Angel_ i Dorciu44 - dziękuję Wam za Lizaka!!!
Meonik sporo śpi, tuli się, bardzo głośno mruczy. Uwielbiam to jego tulenie. Nie raz łzy mi spływają na marmurkowe futerko, bo się boję, że czas Meonika jest coraz krótszy. Dlatego chcę go dobrze wykorzystać. Żeby potem nie żałować, kiedy już będzie za późno i nic się nie da zrobić. Kocham go bardzo i chciałabym, żeby był, trwał i był i trwał. Żeby nic nie uszczknąć, nie zgubić, o niczym nie zapomnieć. Miziam, tulę go tak mocno, jak tylko mogę, żeby mu nie zrobić krzywdy. Ja panicznie boję się i nie znoszę zmian, nie chcę, żeby się cokolwiek zmieniło, żebym go straciła. Kocham to marmurkowe pysio, wdzięczne, mądre (lekko zezowate) oczy, które wszystko mówią. I są takie pewne mnie i moich uczuć. Tak bardzo ciepło mi jest na sercu, kiedy rano się budzę, a Meo śpi na poduszce obok mnie. Bo to on śpi na mojej poduszce, a ja na jego kołderce... Kocham go i tak już na zawsze zostanie. Zresztą, gdy dwa lata temu podpisywałam umowę adopcyjną Meonika - dopisałam jeszcze do niej jeden bardzo ważny punkt: że będę zawsze Meonika bardzo kochać. Do śmierci i po.
Ostatnio przyglądałam się z bliska jego mordce - na nosku ma sporo śladów po (chyba) pazurach. Poduszeczki łapek ma twarde - widać biegało się nie tylko po dywanach. No i Meo nie był wykastrowany - ciekawe, ile małych Meoników biega po Ostródzie.
Hugcio - to nie mój kot. Tuli się tylko do mamy. Jest zdrowy. Wkurza się na Lizaka, który go zaczepia i ciągle by się tylko bawił. Już nie raz było tak, że Hugcio uciekał na stół, Liziako za nim - kończyło się wylaniem kawy, herbaty na stół, zwaleniem czegokolwiek. Właśnie przypędzili obydwaj - Hugcio pierwszy (uciekający) wskoczył na komódkę, Liziako (goniący) na oparcie od kanapy. No, to już błogi spokój zniknął.
I tak sobie żyjemy pomalutku, w ciepełku i spokojnie. I niech tak zostanie na zawsze. A moje koty są zawsze przy moim sercu. Mają tam takie specjalne, cieplutkie, bliziutkie miejsce.