dalia, dzięki, ale może nie będzie potrzeby
Powiem tak - sama bym się dała adoptować.
Ale od początku.
Pojechałam do lecznicy, cała w panice. Odstałam w kolejce, doinesiono mi kota. Pan doktor trochę się zdziwił, jak wyciągnęłam nożyczki do papieru i grzecznie poprosiłam o potrzymanie kota, bo postanowiłam sama pobawić się we fryzjera i wyrównać, co doktor zaczął, ale nie było tragicznie, udka devonowate, ale reszta puchata. Wycięłam dredy z gardła i zza uszu, na żywca, kot nawet nie wyciągnął pazrów - anioł, nie kot. Własnym bym się bała, a on nic.
Zapakowałam w transporter i ruszyliśmy. Niestety, już na pierwszych światłach był szczoch. Nadal wybitnie meski, więc jechałam sobie na sygnale z otwartymi oknami, nie było łatwo, ale dojechaliśmy.
No i deser - w domu dwa cudowne koty i jeden przecudownej urody seter irlandzki Edward, ani jednego phhh, pies usiłował norewskie cuś od razu wylizać.
Norweskie cuś po pierwszych minutach w transporterze, gdy wyło zawzięcie, po jego otwarciu obczaiło, że coś się zmienia i zaczęło łazic po łazience. Osikany był dokumentnie, więc zostawiał za sobą smugę smrodu, nie dało się, wsadziłyśmy go do umywali i kompletnie obcego kota, w ciasnej łazience, lekko zaledwie trzymając obmyłyśmy z sików. Zero agresji.
Wytarłyśmy porządnie i puściłyśmy. Obleciał kuchnię i przedpokój z ogonem jak maszt postawionym, znalazł sobie zaciszny kącik i zaczął się myć.
Wypiłyśmy herbatę, koty domowe udały się na piętro, Edek towarzyszył nowemu koledze.
Jak wychodziłam to mył się dalej, jak się do niego zaglądało to robił uprzejme: mrau?
Ogólnie - wszyscy zachowywali się, jakby wrócił z krótkiej podrózy i znowu był u siebie.
kciuki proszę, oby tak zostało.
Co za rodzina, mówię Wam.
Żeby goopek jeszcze kuwety używał jak należy i nie próbował rządzić.
Jest prześliczny.
Howgh.
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, oni żują pszczoły.