weatherwax pisze:Co u Was słychać?

Praca mi nie służy
Jestem zmęczona, sfrustrowana i nie mam czasu prawie na nic
Dobrze, że przynajmniej tylko Kasia, jako jedyna, domaga się ciągle brania na ręce, bo inaczej nie miałabym nawet czasu na parę godzin snu w nocy
Generalnie żyjemy sobie dość nudnawo. Nie wiem, czy to wpływ jesieni, czy może moje biedne kociska zaczynają już odczuwać upływ czasu, ale najwięcej czasu spędzają teraz na wysypianiu się. Jeśli jest ciepło, to wychodzą sobie na krótkie spacerki, ale dzisiaj tylko Bisia wyszła rano na kilkanaście minut. Kasia i Mrusia wyszły na parę sekund, a Kropcia wcale nie wychodziła. Co prawda wczoraj spędziła w ogródku późny wieczór, pełen mocnych wrażeń, podczas deszczu

, więc widocznie zaspokoiła na dwa dni potrzebę wychodzenia.
Natomiast ja miałam wieczór pełen wrażeń we czwartek, kiedy to wybrałam się do weta na 18.40, aby zasięgnąć rady odnośnie dalszego postępowania z Mrusią. Podróż, na skutek deszczu i korków, trwała 55 minut (a normalnie trwałaby 25 minut). U weta opóźnienie przekraczało już godzinę, gdy dotarłam - z powodu operowanego psa po wypadku. W poczekalni (malutka przestrzeń z upchanymi pięcioma krzesełkami, częściowo w pomieszczeniu sklepu zoologicznego) kłębił się tłum zdenerwowanych psów i ich właścicieli. Wśród psów znajdowały się: blond

labrador retriwerka, brunet

labrador, który rwał się do pięknej "dziewczyny" oraz jeszcze większy od nich sznaucer olbrzymi, nieostrzyżony i wygladający, jak pies Baskervillów, który wciąż starał się wywołać awanturę z labradorem i rzucał się do niego. Oczywiście wszystkiemu temu towarzyszyło ogłuszające szczekanie.
Po 40 minutach siedzenia w tych warunkach, zaczęłam się zastanawiać, czy nie byłoby najlepiej wrócić po prostu do domu. Ale że najwcześniejszy następny wolny termin był dopiero w poniedziałek, postanowiłam zostać i po kolejnych 15 minutach dostałam się wreszcie do weta - całe szczęście, że byłam zarejestrowana, bo inaczej nie miałabym żadnych szans.
Na moje pytania wet odpowiedział następująco:
żeby Mrusi nie dokarmiać na siłę, jeśli jednak je z własnej woli,
żeby nadal dawać jej Fortekor,
żeby nie podawać jej leków hormonalnych, ze względu na zaawansowany wiek,
żeby przywieźć ją na operację, jeśli guzki powiększą się (nie ma przerzutów, więc operowanie nadal ma sens),
a na uspokojenie dla niej, żeby przestała denerwować się ciągle obawą przed wyjazdami do lecznicy, dostałam syrop ziołowy uspokajający dla kotów i psów - Stresnal. To coś takiego, jak nervosol dla ludzi. Okazał się bardzo skuteczny - Mrusia już po pierwszym podaniu uspokoiła się i zrelaksowała. A teraz zaczęła się zachowywać tak, jak dawniej, czyli całkiem normalnie. Poza tym jest chyba smaczny, bo Mrusia wcale nie narzeka, gdy go dostaje.
Myślę, że kolejną operację trzeba będzie przeprowadzić najpóźniej w połowie listopada, czyli mniej więcej za miesiąc. Mam nadzieję, że znowu jakoś to przetrwamy. Ale tak bardzo bym chciała, żeby te guzki przestały wreszcie się robić.