Pan Mąż wypuścił rano (około 6,30) obie Grzeczne Kicie
do ogródka. Przed wyjazdem do pracy zawołałam jak zwykle Panny do domu. Kropka przybiegła, popatrzyła z oddali i zwiała czym prędzej w chaszcze. Lulla nie raczyła się nawet pojawić...
Po moim powrocie, koło 14. zawołałam koty. Kropkaś przyleciała, zjadła, popiła i poszła z powrotem. Lulli niet.
Pochodziłam, powołałam: Lulli niet...
Po godzince, powołałam, pochodziłam...Lulli niet...
Koło 16. sąsiadka i cała rodzina zaalarmowana, ja w polach, chodzę, wołam...Lulli niet...
Pan Mąż wrócił o 17. nie miał biedak obiadu, dostał śledzia z chlebem, pożarł i poleciał w pola...
Przed 18. Lulla wróciła, cała, zdrowa, zadowolona, nie przegrzana, ani chybi spała w jakichś krzakach.
Zjadła, popiła i...zgadnijcie ??? oczywiście poleciała kędyś. Jest 20. Mam nadzieje, że wróci tak jak zawsze ostatnio przed 21.
Szkoda, że ja ze stresu nie chudnę...





