Mole - dom wariatów - Jeszcze jeden okruszek - dla sylwii k.

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon cze 25, 2007 17:28

Blusik pisze:Caty koniec obijania!
Do roboty!!!!



BUUUUUUUUU BUUUUUUUUUUU BUUUUUUUU


no widzisz, że się nie obijam...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon cze 25, 2007 17:29

Tylko cztery dni zostały!!!!!
Obrazek

Blusik

 
Posty: 3712
Od: Czw lut 22, 2007 22:29
Lokalizacja: Gdańsk

Post » Pon cze 25, 2007 17:32

Czar Pierwszego Pióra

Do szpitala trafiłem pózniej. Minęło na tyle czasu, że kopczyk pod akacją zrównał się z ziemią i tylko kładąc na trawie dłoń można było wyczuć nierówność.
Prawie zapomniałem, jak wyglądał mój Dziadek, więc kiedy pierwszej nocy po operacji ktoś delikatnie zastukał w szybę bardzo się zdziwiłem. Uniosłem się na łokciu i spojrzałem w okno. Na parapecie siedziała duża, szara sowa. Czyściła sobie pióra i od czasu do czasu spoglądała na mnie tak mądrze jak Hermiona, sowa Harry`ego Pottera.
Obejrzałem się na fotel, w którym drzemała Siostra Pączek.
Sowa poruszyła miękkimi skrzydłami i przymknęła oczy.
- Obudz się – powiedziała.
Chciałem usiąść na łóżku, ale kręciło mi się w głowie.
- Po prostu tylko się obudz.- Powtórzyła sowa.
Głos brzmiał znajomo. Na dodatek znała moje imię.
- Nie poznajesz mnie ? – zapytała.
Pokręciłem przecząco głową.
- Naprawdę nie poznajesz ?
Sowa nastroszyła pióra.
- Przynoszę ci pozdrowienia od Miśka. – powiedziała i zawiesiła glos.
W mojej głowie zawirowała cała karuzela.
- Dziadku ! – zawołałem.- Dziadku, drogi, kochany jak dobrze , że jesteś 1
Sowa rozłożyła miękkie skrzydła. W ciemności błysnęły złociste oczy..
- Dziadku – zawołałem. –Zaczekaj !
- Teraz musisz odpocząć – powiedziała sowa.
I odleciała, a Siostra Pączek zerwała się na równe nogi. Podbiegła do mojego łóżka i przycisnęła jakiś guzik. Za chwilę obok pojawił się brodaty lekarz i moi rodzice.
- Obudził się – powiedziała Siostra Pączek takim tonem jakbym co najmniej urodził się na nowo.
Lekarz poprawił worek z kroplówką, uszczypnął Siostrę Pączek w pulchny policzek, a moi rodzice jak najęci powtarzali w kółko moje imię.
- Dzielny chłopak – oświadczył lekarz. – Możecie być dumni z syna.
Ale mi kręciło się w głowie i tak naprawdę to chciałem, żeby już sobie wszyscy poszli.
Jednak tej nocy sowa...to znaczy mój Dziadek nie powrócił.
Rankiem Siostra Pączek i Brodaty Lekarz zmierzyli mi temperaturę , lekarz cmoknął z aprobatą i zapytał jak się czuję.
Odpowiedziałem zgodnie z prawdą – że dobrze i poprosiłem Siostrę Pączek, żeby uchyliła okno.
To musiał być jakiś naprawdę wyjątkowy dzień, bo nie tylko, zrobiła o co prosiłem, ale przysunęła moje łóżko i stojak z kroplówką pod okno.
A potem wróciła na swoje miejsce na fotelu.
Pomyślałem sobie, że naprawdę nie musi mnie pilnować i przymknąłem oczy.
Na starym kasztanie za oknem uwijały się ptaki a w powietrzu wpadającym przez okno unosił się jakiś świeży zapach. Pomyślałem, że gdyby zapach mógł mieć kolor – to ten na pewno byłby zielony.
Właściwie do tej pory nie miałem zbyt wiele czasu na myślenie . Nauka, piłka, komputer, język angielski. Wieczorami po prostu przykładałem głowę do poduszki, zapadałem w sen i rano budziłem się w tej samej pozycji, w jakiej zasypiałem.
A do czytania książek to już żadną siłą nie można było mnie zmusić. A tu – proszę. Od czasu, gdy przyjęto mnie do szpitala zdążyłem przeczytać aż dwie i żadna z nich nie wydała mi się nudna jak moje szkolne lektury...Następnego ranka po operacji obiecałem sobie, że choćby nie wiem co, nie poddam się. Wszystkie rzeczy o zrobieniu których nagle ustawiły się w kolejce i przyszło mi do głowy, że byłoby bardzo głupio i niesprawiedliwie, gdybym nigdy ich nie zrobił.
I na takim myśleniu upłynął mi cały dzień.
Nagle dowiedziałem się o sobie tylu zupełnie nowych rzeczy ! Że, na przykład, chciałbym nauczyć się nurkować, albo nauczyć jezdzić konno, że chciałbym powiedzieć Ance z pierwszej ławki , że nie ma nic śmiesznego w tym, że lubi grac w piłkę nożną i wiele, wiele innych.
Tak mnie to myślenie pochłonęło, że nawet kleik, który dostałem na obiad smakował jak najlepsza na świecie potrawa.
Wieczorem zaczęła bolec mnie noga. Kręciłem się i wierciłem na łóżku, ale nic nie pomagało, zaciskałem zęby i gryzłem rożek poduszki, ale wszystko tak, aby nie zauważyła Siostra Pączek, bo jeszcze gotowa była z powrotem przesunąć moje łóżko pod ścianę , a Dziadek – czego byłem pewien – mógł pojawić się w każdej chwili.
I nie myliłem się. Kiedy zgasły światła okno uchyliło się, jakby popchnął je podmuch wiatru i na poręczy łóżka, bezszelestnie wylądowała ogromna sowa. Rozłożyła skrzydła i spojrzała na mnie wielkimi, złotymi oczyma.
- Siadaj – powiedziała.
- Gdzie ? – zapytałem, próbując podnieść się tak, aby nie dostrzegła tego Siostra Pączek.
- Na mój grzbiet – powiedziała sowa.
... pióra sowy były ciepłe i miękkie i zapadłem się w nie jak w świeżą pościel.
- Trzymaj się mocno – sowa uniosła się tak lekko, jakby nie czuła mojego ciężaru i wyleciała przez otwarte okno.
Nad parkiem przy szpitalu wisiał ogromny, zloty księżyc. W jego świetle drzewa były prawie czarne, wiatr delikatnie poruszał gałęziami, a rozczochrane cienie kładły się na chodnik.
Nocne miasto, widziane z lotu ptaka wyglądało zupełnie inaczej – obco – ale nie było w nim niczego, czego mógłbym się bać. No i, ostatecznie, nie byłem sam.
Przelecieliśmy nad dachem mojego domu, gdzie wszystkie okna były już ciemne. Po chodniku przecinającym osiedle, noga za nogą, powoli szła jakaś postać.
Sowa zniżyła lot.
- Dziadku, ja ją znam – wyszeptałem, a sowa bezszelestnie wylądowała na gałęzi starej lipy rosnącej pośrodku skweru.
Przygarbiona postać zatrzymała się na chwilę i postawiła na ziemi ciężką torbę.
- Kici, kici – zawołała cicho, prawie szeptem i z piwnicznych okienek, jeden po drugim zaczęły wyłaniać się nieduże cienie. Niektóre szły śmiało, z ogonami uniesionymi jak chorągwie, inne sunęły na ugiętych łapach, w każdej chwili gotowe rzucić się do ucieczki.
- To Wariatka Kociamatka - szepnąłem, a sowa z dezaprobatą potrząsnęła skrzydłami..
- To nie ja ją tak nazwałem – wtuliłem twarz w pióra, pachnące ciepłem i powietrzem. – to chłopcy z podwórka...
Stara kobieta stała na chodniku otoczona gromadą piwnicznych kotów. Ich grzbiety delikatnie poruszały się i miałem wrażenie, że stoi po kolana w wodzie .
- Psssssik – rozległo się nagle z uchylonego okna i gromada kotów rozpierzchła się na wszystkie strony. – Wariatka Kociamatka ! Kociara Śmieciara !
Sowa nastroszyła pióra.
Potrząsnęła skrzydłami i jedno małe piórko zawirowało w powietrzu.
- Czar pierwszy ! – zahukała a ściany podwórka zwielokrotniły jej głos. – Czas na czar Pierwszego Pióra !
- Dziadku ...- szepnąłem zdumiony. – Ty...
Mały, pręgowany kociak, który ze strachu zapomniał, gdzie ma uciec, podniósł głowę i rozejrzał się dokoła, po czym żałośnie miauknął.
- Uciekaj, uciekaj – zawołała staruszka, bo drzwi klatki schodowej otworzyły się i stanął w nich Cztery Paski, największy chuligan na całym osiedlu.
Ale mały kotek ani myślał uciekać. Wyprostował się i zaczął gwałtownie rosnąć. Był już wielkości sporego psa, i rósł coraz bardziej. Jego futro nagle zmieniło kolor i z szarego stało się pomarańczowo-czarne, połyskujące w świetle latarni.
Cztery Paski powoli zaczął wycofywać się w stronę klatki schodowej, ale tygrys był szybki jak błyskawica.
Ogromne, pręgowane cielsko zatarasowało wejście. Błysnęły zielone oczy.
- Jak raczyłeś nazwać ta zacną kobietę ? – wycedził przez zęby tygrys.
Cztery Paski jakoś dziwnie zmalał.
- Ja...ja....ja....ja...- powtarzał zupełnie jak zepsuta płyta.
Tygrys parsknął cichym śmiechem. A potem wyciągnął ogromną łapę i zahaczył ostrym pazurem o firmowe, szeleszczące dresowe spodnie rozdzierając nogawkę z góry na dół.
- Na drugi raz...- syknął ostrzegawczo – będzie więcej adrenaliny...
A potem podniósł łeb obramowany białymi bokobrodami i zapytał
- I jak, może być ?
Sowa zaniosła się głośnym śmiechem
- Hu- hu- hu-, hu-hu-hu – Rozległo się nad śpiącym osiedlem.
- Hu-hu-hu – powtórzyły ściany domów.
Cztery Paski, malutki i zawstydzony tyłem wycofywał się do klatki przytrzymując rozdartą nogawkę.
Tygrys otrząsnął się jakby z obrzydzeniem i otarł się o nogi staruszki.
A potem zaczął się kurczyć i zmieniać kolor.
- Kici kici – zawołała cicho staruszka i piwniczne koty na powrót otoczyły ją ciasnym kręgiem,
Sowa przechyliła głowę.
- Musimy już wracać – powiedziała.
Pewniej niż za pierwszym razem usiadłem na jej grzbiecie i powróciliśmy na szpitalne łóżko, przy którym na fotelu drzemała Siostra Pączek.
Widocznie musiałem narobić trochę hałasu, bo otworzyła oczy i zerwała się na równe nogi.
- Oj, rozbójniku, - powiedziała z wyrzutem podłączając mnie do kroplówki. – wyrwałeś wenflon.
Nie odezwałem się ani słowem, bo pewnie i tak nie zrozumiałaby, że za nic nie da się latać będąc podpiętym do tej całej plątaniny rurek...
A potem uśmiechnęła się i wychyliła przez otwarte okno.
- Kici kici – zawołała cichutko i coś zaszeleściło w trawie. Wyjęła z kieszeni fartucha niedużą torebkę i wysypała jej zawartość za okno. Chciałem coś powiedzieć, ale po narkozie dalej miałem dziwnie W parku otaczającym szpital pohukiwała sowa kołkowaty język, więc tylko blado się uśmiechnąłem.
Siostra Pączek odpowiedziała uśmiechem.
- Przychodzi zawsze pod to okno – powiedziała. – a ja zawsze mam cos dla niego. Ot, taka kocia ciocia ze mnie...
Pomyślałem, że Dziadek byłby z niej bardzo dumny i zamknąłem oczy.
.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon cze 25, 2007 17:39

Cateczko :-D
Obrazek

Blusik

 
Posty: 3712
Od: Czw lut 22, 2007 22:29
Lokalizacja: Gdańsk

Post » Pon cze 25, 2007 17:40

Jakie... jakie piekne...
Obrazek Bis, Ami i Księżniczka ['] Obrazek

Siean

 
Posty: 4867
Od: Pon paź 25, 2004 21:11
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon cze 25, 2007 18:16

Czar Drugiego Pióra

Następnego dnia, rano, obudziło mnie gwizdanie. To mogło oznaczać tylko jedno – że Siostra Pączek ma wolne, a zastępuje ją TDF.
TDF naprawdę miał na imię Marek, a przezwisko Tyczka Do Fasoli wymyślił Yul, bo Marek był chudy i wysoki , a najśmieszniejsze było to, że jezdził maluchem, i kiedy do niego wsiadał połowa szpitala – przynajmniej ta połowa, która mogła poruszać się swobodnie rzucała się do okien. Każdy chciał zobaczyć, jak TDF dosłownie składa się na pół i odjeżdża z kolanami pod brodą.
Oczywiście sam TDF nie wiedział, co naprawdę oznaczało jego przezwisko.
Prawdopodobnie Yul powiedział mu, że to skrót od Taki Długi Facet i TDF to kupił. Ale wszyscy i tak wiedzieli, o co chodzi.
TDF odrabiał służbę wojskową w szpitalu, bo nie miał ochoty czołgać się na czyjąś komendę, a na dodatek skończył ...weterynarię i w przyszłości miał zostać lekarzem, tyle, że od zwierząt.

Na drugi dzień po tym, jak dowiedzieliśmy się kim chce zostać, Artek zabeczał na powitanie jak owca.
Ale TDF wcale się nie obraził. W ogóle był spokojny i nawet wynoszenie i opróżnianie basenów mu nie przeszkadzało. A kiedyś, kiedy ukradkiem zjadłem całą tabliczkę czekolady i zwymiotowałem za łóżko, TDF najspokojniej w świecie przyniósł wiaderko, ściereczkę i wszystko posprzątał.
- Malinowa – powiedział puszczając do mnie oko, a ja , cały czerwony ze wstydu pokiwałem głową.
Pomyślałem sobie, że gdyby wszyscy dorośli byłi tacy, jak TDF, to na pewno nam, dzieciom z oddziału byłoby lżej. Potrafił wytłumaczyć wszystko tak jak mój Dziadek, że robiło się jasne i proste, a wiadomo, że kiedy coś jest jasne i proste, to naprawdę nie ma się czego bać.
Odpowiadał nawet na najgłupsze pytania i chyba podkochiwał się w siostrze Pączek, bo często brał za nią sobotnie dyżury.
Ale Siostra Pączek w ogóle nie zwracała na niego uwagi, a kiedy powiedziałem jej, że to TDF
wysłał jej walentynkę strasznie się zaczerwieniła i stwierdziła, że wyglądałoby to co najmniej głupio, gdyby ją – TDF-a postawić obok siebie.
Bo Siostra Pączek dlatego nazywała się Siostrą Pączek, że była, jak to określił Brodacz, puszysta.
Lubiłem Siostrę Pączek prawie tak samo jak TDF-a, może dlatego, że słowo „puszysta” kojarzyło mi się z czymś przyjemnym – z pierwszym śniegiem albo kocim futrem.
I bardzo, ale to bardzo chciałem, żeby Siostra Pączek dostrzegła TDF-a, choć, po prawdzie, wcale nie trudno było go zauważyć...
Tego dnia TDF, żeby nas rozbawić ubrał bardzo śmieszny T-shirt, na którym były narysowane wszystkie kości a każda z nich była podpisana po łacinie.
Dziwne, zawsze uważałem, że łacina to jest ten język jakiego używali przesiadujący w krzakach menele, ale TDF wytłumaczył mi , że są dwie łaciny – klasyczna, czyli ta od kości i kuchenna, czyli ta od meneli.
Więc, jak widać TDF naprawdę bardzo dużo wiedział.
Komuś takiemu można byłoby bezpiecznie opowiedzieć o Dziadku i być pewnym, że nie tylko, że nie wypaple, ale też, że nie będzie się śmiał.
Tego dnia TDF był w wyśmienitym humorze. Zaraz po śniadaniu oznajmił, że znalazł dodatkową pracę, na okres wakacji, w schronisku dla zwierząt. Opowiedział nam tez , że zwierzęta chorują prawie na to wszystko, na co chorują ludzie. I, że często są od ludzi cierpliwsze i grzeczniejsze i wszyscy ryknęliśmy śmiechem bo było wiadomo, że mówi o Artku.
Artek wcale nie miał powodu, żeby być niegrzeczny, albo dokuczliwy, za dwa tygodnie miał opuścić szpital i miał sporo szczęścia, bo wszystko było w porządku – i badanie krwi, i w ogóle.
Pani psycholog, która często przychodziła na nasz oddział bardzo długo rozmawiała z Artkiem, a nam, pod jego nieobecność wyjaśniła, że jego zachowanie to skutek stresu.
Pomyślałem sobie, że z nas wszystkich na tej sali to chyba tylko ja miałbym prawo zatruwać wszystkim życie, bo należałem do Trudnych Przypadków.
Ale to TDF pomógł mi zrozumieć, że moje myśli i moje ciało powinny działać razem, bo jeśli będą się za sobą kłócić, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Opowiedział mi, ze dawno temu , przed samymi wakacjami złamał sobie nogę i ze codziennie powtarzał sobie „zrastaj się, zrastaj się , zrastaj się”. I noga się zrosła, chociaż mówili, że mogą być jakieś problemy.
Więc kiedy zaczynała bolec mnie noga wsadzałem cały ten ból do rakiety kosmicznej, albo do podwodnej łodzi, albo...do basenu stojącego pod łóżkiem i posyłałem go do diabła.
I, wierzcie mi lub nie – noga przestawała boleć.
Zaraz po śniadaniu pani psycholog zabrała Artka na kolejną rozmowę, a Bastek i Szymek pojechali na chemię.
Więc zostaliśmy tylko we dwoje – ja i TDF.
TDF wyciągnął z szuflady warcaby, ale chyba wyczuł, że nie mam ochoty na grę, bo tylko postawił pudełko na stoliku nie otwierając go .
- Chcesz pogadać ? – zapytał i związał długie włosy w śmieszną kitkę.
Podniósł mi zagłówek i przysunął swój fotel bliżej łóżka.
Sam nie wiem, jak to się stało, że opowiedziałem mu o Tęczowym Moście i o tym, co powiedział mój Dziadek, a on poważnie pokiwał głową i dodał, że zna tą historię i że absolutnie zgadza się z moim Dziadkiem co do kwestii Piekła i Nieba.
Tego dnia dowiedziałem się, że zwierzęta również miewają raka, i że to nieprawda, że weterynarze usypiają każde chore zwierzę.
- Weterynarz to też lekarz - wyjaśnił TDF – a obowiązkiem każdego lekarza jest walczyć o życie swojego pacjenta.
- Tak jak doktor Bartek ? – zapytałem, bo przypomniała mi się bajka, którą kiedyś czytaliśmy w szkole.
- Ale mądrze – odpowiedział TDF.
Po wszystkim co usłyszałem tego dnia powiedziałem, że weterynarze naprawdę mają ciężką pracę, bo przecież zwierzęta nie umieją mówić, ale TDF kategorycznie zaprzeczył. Obiecał, że jeśli kiedyś będzie miał czas, to opowie mi o tym, jak mówią zwierzęta – ale nie małpy, które potrafią nauczyć się języka migowego i papugi, które powtarzają wszystko, co usłyszą, ale psy i koty, o których wie się tyle tylko że jedne machają ogonami, albo gryzą, a drugie mruczą albo drapią. I, gdy są złe, potrafią komuś nasikać do buta.
A potem Artek wrócił z rozmowy z panią psycholog, i jak zwykle wcale mu to nie pomogło, bo był bardziej upierdliwy, niż zwykle, a Bastek i Szymek wymiotowali, jak zwykle po chemii.
Artek oczywiście zaczął wrzeszczeć, żeby ktoś otworzył okno, a Szymek obiecał, że jeśli Artek powie jeszcze jedno słowo, to następnym razem zwymiotuje mu na łóżko.
A mnie zaczęła boleć noga i kiedy wysłanie bólu w Kosmos nie pomogło, zacząłem wzywać Dziadka.
Kiedy otworzyłem oczy zapadał już zmierzch. Musiałem spać tak twardo, że nie poczułem kiedy mierzono mi temperaturę , tępy ból w kolanie nieco zelżał, a na parapecie okna czekała już wielka, puszysta sowa.
Tak jak poprzednio wsiadłem na jej grzbiet i polecieliśmy prosto w ciemniejące niebo.
Na zachodzie rąbek słońca jeszcze barwił chmury na pomarańczowo, a z drugiej strony wznosił się księżyc.
Po drodze opowiedziałem Dziadkowi o wszystkim, co działo się od rana, a Dziadek powiedział, że TDF to mądry chłopak i że to dobrze, że się zaprzyjazniliśmy.
Patrzyłem na dachy domów, na czubki drzew i nagle strasznie zrobiło mi się szkoda dorosłych.
Gdyby wszyscy byli tacy jak mój Dziadek i jak TDF, wtedy Artek nie musiałby chodzić na rozmowy z panią psycholog.
Cały problem polega na tym, że dorośli, gdy przestają być dziećmi to od razu przestają umieć udawać.
A przecież dzieciństwo – przynajmniej teoretycznie, jak mawia TDF – powinno wprowadzić nas w wiek dojrzały...to chyba znaczy, że nasze udawanie powinno być jeszcze lepsze ?
Bo ja na przykład nigdy jeszcze nie spotkałem dorosłego, który umiałby udawać Zorro, albo kowboja, albo ET. A kiedy musza udać coś przed nami, to następuje zupełna klapa.
Biedni dorośli, po prostu zaczynają się coraz bardziej wikłać w jakieś zawiłe słowa, a jak nie potrafią już znalezć jeszcze zawilszych i jeszcze bardziej niezrozumiałych, wtedy kupują nam zabawki. A te zabawki, to po prostu można rozbić...wiadomo o co.
Kiedy się leży w łóżku, oplątanym rurkami i rureczkami, kiedy masz coś w nosie i coś jeszcze gdzie indziej...wtedy po prostu masz ochotę zapytać jak długo jeszcze, albo czy umieranie będzie bardziej bolało, niż to, co boli teraz. I w ogóle nie masz siły, żeby odpakować tą nową zabawkę, a jeżeli dorośli zrobią to za ciebie, to nawet nie widzisz, w jakim jest kolorze i zaczynasz się bać, że może już umarłeś ?
A psycholog...psycholog, jak mówi TDF, to lekarz od duszy. Ale czasami tej duszy wcale nie pomaga. A najśmieszniej jest wtedy, kiedy boi się mówić sam za siebie, tylko ubiera na rękę kolorowe pacynki i zmienia głos, bo udaje, że rozmawia z misiem albo z królikiem...
A to przecież ze mną powinien rozmawiać.
Nie to, co mój Dziadek.
Dlatego nigdy, ale to nigdy niczego się nie bałem, kiedy było obok.
Dorośli miewają też czasami bardzo głupie pomysły, jakie żadnemu, albo prawie żadnemu dziecku nie przyszły by do głowy.
Żeby dać odpowiedni przykład, wcale nie musiałem się zastanawiać, bo akurat przelatywaliśmy nad starą przystanią kajakarską, gdzie od dawna nie widziano żadnego prawdziwego kajakarza, za to dorośli przychodzili tam pić wódkę i robić różne głupie rzeczy.
Tym razem pierwszy zauważył ich Dziadek. Zniżył lot i miękko osiadł na daszku przystani.
Spojrzałem w dół.
Stali tworząc ciasny krąg, otaczający dwu stojący pośrodku. Ci pośrodku trzymali na smyczach psy i szczuli je na siebie.
Psy chyba nie miały ochoty się gryzć, bo tylko warczały i ani jeden ani drugi nie robiły najmniejszego kroku w przód..Za to na bardziej rozjuszonych wyglądali ich właściciele.
- Oddajcie nasze pieniądze ! – krzyknął któryś z gapiów, a reszta skwapliwie podchwyciła okrzyk.
Jeden z psów zrezygnował z warczenia, usiadł i zaczął drapać się tylną łapą za uchem. Drugi tez nie wyglądał groznie. Miał maślane futro, zupełnie jak Misiek i dobroduszny wyraz pyska
Właściciel tego pierwszego wyjął z kieszeni kurtki krótką pałkę. Podniósł ją do góry, a sowa rozpostarła ogromne skrzydła.
- Czar drugiego pióra ! – zawołałem, i drugie nieduże piórko zawirowało w powietrzu.
Krzyki i wrzaski niespodzianie ucichły, bo jeden z psów, ten, którego swędziało ucho nagle stanął na dwu łapach.
Drugi pokazał w uśmiechu ostre, białe zęby i ukłonił się, zupełnie jak cyrkowy pudel.
- Mam zaszczyt – powiedział – zaprosić państwa na walkę Adiego i Seba.. Jeżeli chodzi o mnie, jestem zmuszony, ale jedynie z czystej lojalności, postawić na Adiego, choć prawdopodobnie nie ma szans z Sebem.
Spojrzał na swego towarzysza i klasnął w łapy.
Adi i Sebo pokazując zęby opadli na kolana i zaczęli warczeć, zupełnie jak psy. Kiedy kibicujący mężczyzni zaczęli wołać „bierz go, bierz go ” Adi wycofał się pół metra do tyły i wstał z kolan. A wtedy Sebo podbiegł i ugryzł go w łydkę.
Za chwilę obaj tarzali się po trawie warcząc i wrzeszcząc, szarpiąc zębami ubrania i okładając się pięściami.
Psy po cichu wycofały się w mrok.
- A teraz co ? – zapytał ten większy.
- Nie wiem – odpowiedział ten podobny do Miśka. – Ale po tym nie mam co pokazywac się w domu.
Większy stropił się i opuścił głowę.
Spojrzałem na Dziadka.
- Myślę, że TDF na pewno cos na to poradzi – powiedział Dziadek, a ja zsunąłem się po przerdzewiałej rynnie na dół.
Na mój widok psy zjeżyły sierść na karkach, ale kiedy wszystko im wytłumaczyłem uspokoiły się.
- Polecimy bardzo nisko i powoli – powiedziałem. – A TDF już się wami zajmie.
Miśkopodobny pomachał podobnym do chryzantemy ogonem, a drugi trącił mnie nosem.
Kiedy odlatywaliśmy w kierunku szpitala dwaj mężczyzni dalej zaciekle walczyli ze sobą.
Otworzyłem oczy i przycisnąłem guziczek dzwonka, bo na sali nie było nikogo dorosłego.
TDF pojawił się błyskawicznie. Pochylił się nade mną i zapytał, co się stało.
- Do bramy ktoś przywiązał dwa psy – powiedziałem – i odjechał.
TDF wyjrzał przez okno i rzucił mi zdziwione spojrzenie.
- Faktycznie...masz rację mały .
Przyjrzał się plątaninie rurek dokoła mojego łóżka i z niedowierzaniem pokręcił głową
- Siódmy zmysł – powiedziałem, a TDF , zanim wyszedł, obiecał, że na drugi raz opowie mi o telepatii..
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon cze 25, 2007 18:26

Zdążysz Kasiu :D
Obrazek
tornado w Alabamie;P

Blond Tornado

 
Posty: 5322
Od: Pon cze 13, 2005 1:29
Lokalizacja: Poznań/ Birmingham

Post » Pon cze 25, 2007 18:39

Zdążysz, zdążysz. A my skorzystamy przy okazji - do tej pory była jedna bajka dziennie a teraz - niech żyje konkurs!!! Jak się skończy to będziemy musieli wymyślić nowy, żeby Caty więcej bajek pisała. :twisted:

YBenni

 
Posty: 1667
Od: Nie maja 20, 2007 22:04

Post » Pon cze 25, 2007 18:43

dziewczyny... a nie jest za okrutna ? to znaczy jesli chodzi o główny temat ? o podejście do niego ?
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon cze 25, 2007 18:43

Piękne i takie bardzo mądre :oops:

Patrycja26

 
Posty: 721
Od: Nie paź 08, 2006 16:50

Post » Pon cze 25, 2007 19:14

caty pisze:dziewczyny... a nie jest za okrutna ? to znaczy jesli chodzi o główny temat ? o podejście do niego ?

Nie Kasiu, nie jesteś. Trzeba o tym mówić i pisać, bo "to" jest wśród nas- w naszych rodzinach, na naszych podwórkach. I im więcej będziemy o tym mówić- tym bardziej oswajalne "to" będzie. I może dzięki takim historiom jak Twoja- mniej będzie dorosłego udawania, a więcej szczerych rozmów o "tym"?
Obrazek
tornado w Alabamie;P

Blond Tornado

 
Posty: 5322
Od: Pon cze 13, 2005 1:29
Lokalizacja: Poznań/ Birmingham

Post » Pon cze 25, 2007 19:39

Dziękuję, Oleńko.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon cze 25, 2007 19:42

Czar trzeciego pióra


Kiedy Artka wypisali do domu wszyscy odetchnęli z ulgą. Siostra Pączek mogła spokojnie zająć się tymi, którymi naprawdę trzeba było się zająć, a Szymek i Bastek mogli wymiotować ile tylko chcieli.
Chyba najmniej kłopotliwy na naszej sali byłem ja – nie przyciskałem bez przerwy dzwonka, nie grymasiłem przy jedzeniu i starałem się, żeby nikt nie widział, że mnie boli. I to wcale nie dlatego, że chciałem być taki, jak Sture Modig, o którym czytałem w książce do polskiego, ale dlatego, że wszyscy na raz zaczęliby się mną zajmować – a ja po prostu nie miałem na to siły.
Bo, jak już dawno zrozumiałem, trzeba mieć naprawdę dużo siły, aby chorować.
Pewnie dlatego, że byłem taki, jaki byłam pani psycholog upatrzyła sobie mnie na następną ofiarę.
Na początku po prostu tylko przychodziła, żeby zobaczyć jak się czujemy i nie mówiła nic tylko od czasu do czasu spoglądała na moje łóżko .
A wieczorem, jak gdyby nigdy nic wzięła stołeczek i usiadła obok mojego łóżka.
Przejrzała książki, które leżały na stoliku, poprawiła kokardę pluszowemu psu i zapytała czy mam prawdziwego psa.
Pewnie liczyła na to, że opowiem jej o Miśku – ale Misiek był dla mnie czymś więcej niż maślanym kundlem na łapach, na które, jak to mawiał Dziadek, zabrakło materiału. Osobiście uważałem, że gdyby Misiek był ciut krótszy, materiału starczyłoby na łapy rozsądnej długości
Ale, rzecz jasna mogłem sobie uważać i sądzić, ile tylko chciałem, a Misiek był po prostu jaki był.
No i oczywiście Misiek spał po starą akacja w parku, zawinięty w mój pierwszy koc, więc chwilami czułem się, jakby jakaś część mnie samego pozostała w parku razem z Miśkiem.
Więc zgodnie z prawda odpowiedziałem, że nie mam psa, a to tylko dlatego, że trudno zajmować się psem, kiedy kolano boli, jakby piłowano go tępym narzędziem i kiedy leży się w plątaninie rurek. A było ich tyle, że kiedy Brodacz przychodził sprawdzić co i jak ze mną nie mogłem wyjść z podziwu, że może się połapać, jaka rurka do czego służy.
Ale pewnie nauczył się tego na studiach.
Pani psycholog, cierpliwa i łagodna pokiwała głową i zapytała, czy w przyszłości nie chciałbym zostać lekarzem..
Pomyślałem sobie, że z moją kiepska pamięcią na pewno nie mógłbym się połapać, która rurka do czego służy ani zapamiętać nazw wszystkich chorób. No, może gdybym chciał zostać lekarzem onkologiem, to wtedy po prostu mógłbym mówić tylko „rak” .
Ale, żeby wreszcie odczepiła się ode mnie powiedziałem, że chciałbym zostać lekarzem i leczyć chore dzieci i wynalezć lekarstwo na raka.
Chyba to była dobra odpowiedz, bo pani psycholog uśmiechnęła się, pogłaskała mnie po głowie i wyszła na korytarz, żeby coś zapisać w swoim służbowym notesie.
To właśnie mnie najbardziej denerwowało.
Że jestem opisany jako przypadek, nie jako Wojtek, którego nazywają Maślakiem. Naprawdę, wystarczyło mi, że leżałem na łóżku, które nie było moim łóżkiem, że nie mogłem wysikać się jak człowiek ani obejrzeć normalnego filmu w telewizji. Shreka znałem już na pamięć, piosenki z Króla Lwa mogłem śpiewać nawet przez sen, a rumiane twarze siedmiu krasnoludków przyprawiały mnie o mdłości.
Więc kiedy ktoś przypominał mi, że jestem takim to a takim przypadkiem w historii oddziału robiłem się zły.
TDF, pomimo, że w przyszłości miał zostać weterynarzem wiedział o mnie o wiele więcej niż pani psycholog. I wcale nie był cały czas grzeczny.
Na przykład kiedyś, kiedy po raz kolejny poprosiłem go, żeby zasłonił okno, powiedział, żebym przestał mu zawracać dupę – naprawdę tak powiedział - bo chyba widzę, że uczy się do egzaminu.
I wcale nie przeprosił mnie za to, tylko wsadził nos w książkę.
Ale na drugi dzień zapytał – to znaczy, że zapamiętał mimo wszystko – czy ma zasłonić okno
Więc kiedy pani psycholog myśląc, że nie widzę, jak zapisuje wszystko w służbowym notesie – Że to był służbowy notes to nawet największy głupek by się domyślił - wróciła i jeszcze raz pogłaskała mnie po głowie dodałem jeszcze, że gdybym przez przypadek nie został lekarzem, to na pewno chciałbym być psychologiem i pomagać chorym dzieciom przezwyciężać stres.
Na ten kit nawet Bastek i Szymek nie dali się nabrać, bo kiedy pani psycholog wyleciała na korytarz z notesem obaj spojrzeli na mnie i parsknęli śmiechem, a TDF zasłonił się podręcznikiem.
Powiedziałem, że pewnie byłoby jeszcze weselej, gdybyśmy w jakiś sposób mogli dobrać się do tego notesu i poczytać, bo pewnie zawierał same rewelacje na nasz temat. A potem Bastek zawiązał sobie na głowie chustkę i zaczął udawać panią psycholog i zadawał same mądre pytania, a my, to znaczy ja i Szymek byliśmy pacjentami.
- Czego najbardziej się boisz ? – pytał Bastek wymachując rękoma.
- Że na śniadanie będzie grysik – odpowiadał Szymek. – Grysik nawiedza mnie w nocnych koszmarach, co noc topię się w grysiku...
- A ty, mój chłopcze ? – Bastek odwrócił się w moim kierunku.
- A ja się boję, że któregoś dnia Brodacz pomyli sobie rurki i podłączy mi cewnik zamiast kroplówki.
Tubalny śmiech od strony drzwi przerwał naszą zabawę.
W drzwiach stał nie kto inny tylko Brodacz we własnej osobie, śmiał się i ocierał oczy rękawem zielonego fartucha.
- A ja się boję – powiedział – że gdyby pani psycholog zobaczyła was teraz , to pewnie zmienilibyście oddział na zupełnie inny...
- Taki bez klamek ! – wykrzyknął Bastek, a Szymek aż zapiał ze śmiechu.
Brodacz jeszcze chwile pośmiał się z nami, a potem poszedł sprawdzić, co słychać w innych pokojach.
W innych pokojach było cicho, bo tam leżeli sami grzeczni pacjenci, którzy nie przedrzezniali pani psycholog, ani nie wymiotowali. A u nas zawsze musiało się coś dziać.
Zanim odszedł Yul było jeszcze ciekawiej. Zawsze wymyślił coś takiego, co potrafiło wszystko zdezorganizować. Zamieniał karty pacjentów, wymyślał wszystkim przezwiska, a grę w okręty zamienił w taki sposób, że okręty – to byli pacjenci. Albo kazał wszystkim śpiewać dziecinny wierszyk „idzie rak, nieborak, jak uszczypnie będzie znak”.
A kiedy pani psycholog zwróciła mu uwagę, że z pewnych rzeczy nie wolno sobie kpić, Yul przestał śpiewać i powiedział, że wszyscy tutaj jesteśmy poważnie chorzy na świnkę i kazał nam śpiewać „były sobie świnki trzy”.
Więc kiedy Yul odszedł zrobiło się cicho i pusto, a kiedy jego łóżko zajął Arek zrobiło się nieprzyjemnie.
I dopiero dzisiaj, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu ktoś śmiał się na naszej sali...
- Oczywiście, że z pewnych rzeczy nie należy sobie kpić – powiedział Dziadek kiedy lecieliśmy nad ogrodem zoologicznym. – to tak jakby komuś przyszło do głowy powypuszczać z klatek dzikie zwierzęta, bo jego zdaniem byłby to niezły kawał.
Popatrzyłem w dół, na zwierzęta malutkie jak plastikowe figurki i powiedziałem, że nie lubię ogrodów zoologicznych.
Dziadek trochę się ze mną pospierał i powiedział, że tylko w ogrodzie zoologicznym można zobaczyć z bliska słonia, a ja szybko dodałem do swojej listy marzeń prawdziwe safari, ale nie takie, kiedy na zwierzęta się poluje, tylko takie, gdzie można je obserwować.
Kiedy TDF opowiedział mi o tym, jak zwierzęta rozmawiają, jak zachowują się, kiedy są chore zacząłem patrzeć na nie zupełnie inaczej. Przypomniałem sobie nagle wszystkie spacery i zabawy z Miśkiem i poczułem straszne wyrzuty sumienia, bo pewnego dnia rzuciłem jego piłeczkę tak daleko na środek stawu, że przebierając swoimi krótkimi łapkami nie dał rady do niej dopłynąć. Potem żałosny i mokry stał na brzegu i szczekał, fale unosiły piłeczkę coraz dalej i dalej aż znikła nam z oczu
- Dziadku – zapytałem – a...czy moglibyśmy odwiedzić Miśka ? .
Sowa pokręciła głową.
- Nie ma odwiedzin za Tęczowym Mostem – powiedziała. – ale uwierz mi że Misiek jest szczęśliwy, i że codziennie opowiadam mu o tobie.
Przez chwile próbowałem przypomnieć sobie kolor zagubionej piłeczki, ale nic z tego nie wyszło.
- Chyba była czerwona, ale nie jestem do końca pewien – powiedział Dziadek.
Tak dolecieliśmy aż za ogród zoologiczny gdzie rozpościerały się mokradła, szumiały trzciny, a księżyc, który zdążył już wzejść na niebo odbijał się w wodzie.
Nie wyobrażacie sobie, jak miło było zanurzyć stopy w wodzie nagrzanej za dnia a potem usiąść na trawie. Wokoło panowała cisza, od czasu do czasu przerywana nawoływaniem jakiegoś nocnego ptaka , w trawie zgodnym chórem cykały świerszcze i nagle dotarło do mnie, że musiałem zachorować, żeby móc dostrzec piękno letniej nocy, że tak bardzo do wszystkiego się spieszyłem, że zapomniałem jakiego koloru była ta nieszczęsna piłeczka
Zdjąłem piżamę i wszedłem do wody.
Przed chorobą byłem dość dobrym pływakiem, więc nie miałem żadnych problemów z przepłynięciem paru metrów. Wynurzyłem się naprzeciw Dziadka i powiedziałem, że kiedyś, kiedy będę duży, chciałbym zanurkować na samo dno morza. A wtedy sowa rozłożyła skrzydła i malutkie , szare piórko opadło na powierzchnię wody tuz obok mnie.
- Czar trzeciego pióra - zapytałem zdziwiony, bo do tej pory czary pojawiały się tylko wtedy, kiedy trzeba było komuś pomóc.
Poruszyłem skrzelami.
Woda była ciemno zielona, a światło księżyca przetykało ją srebrnymi smugami. Pode mną falowało piaszczyste dno.
Miękkie łodygi wodorostów muskały moje pokryte srebrną łuską boki, a w tajemniczej, głębokiej zieleni przesuwały się cienie innych ryb.
Po dnie powoli maszerowały ślimaki niosąc na plecach swoje domy, w piasku wiły się czarne pijawki, a kiedy spojrzałem w górę, zobaczyłem cień przemykającego po powierzchni pająka pływaka.
W nieoczekiwany sposób staw, który dotąd był dla mnie ogromną kałużą , do której rzucało się piłeczkę, albo puszczało okręty z kory z żaglami z zielonych liści stał się inna , odległą planetą, żyjącą swoim własnym życiem, pełną zagadkowych mieszkańców, czekającą na kogoś, kto przybędzie i odkryje jej piękno.
Ukryty w wodorostach zobaczyłem ostronosy cień szczupaka skradającego się jak tygrys, a gdy otworzył pysk zobaczyłem szereg ostrych jak szpilki zębów. Tuz nad moją głową przepłynął okazały karp połyskując zlotem łusek jak ryba z bajki.
A po powierzchni płynął najprawdziwszy łabędz. Jego smukła szyja zanurzyła się na dno tuz obok mnie i płaski dziób szczypnął odrobinę wodorostów.
Starając się być niewidzialnym dopłynąłem do brzegu. W przybrzeżnym mule błyskały malutkie fosforyzujące oczy.
- To raki – powiedział dziadek kiedy wynurzyłem się na powierzchnię. – Żyją tylko w bardzo czystej wodzie.
Ubrałem piżamę i było mi jakoś dobrze i milo, że odkryłem coś, co nie było chore, tylko zdrowe i czyste.
Moja skóra pachniała zieloną wodą a między palcami u nóg uwierały drobinki piasku. Pomyślałem, że to całe szczęście, że nie mam włosów, bo pewnie musiałbym suszyć je dobre pół godziny.
A przy moim łóżku stał już trochę zniecierpliwiony Brodacz.
- No oddychaj normalnie – powtarzał raz po raz. – Wdech i wydech...
Na początku przyszło mi do głowy, że przez to zwiedzanie podwodnego świata zapomniałem jak się normalnie oddycha, ale nagle dotarło do mnie, że usunięto mi dwie najbardziej niewygodne rurki.
Głęboko wciągnąłem powietrze i spróbowałem unieść się odrobinę, ale zaraz z powrotem opadłem na poduszki.
- Spokojnie, spokojnie – Brodacz położył mi rękę na ramieniu. – Na wszystko przyjdzie czas.
Za oknem , w mroku błysnęły pomarańczowo ogromne sowie oczy i Dziadek odleciał w ciemność, która wcale nie była ciemnością, za Tęczowy most, gdzie po kolorowej trawie biegał Misiek, razem z innymi psami.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon cze 25, 2007 19:52

coś mi komputer szaleje
Ostatnio edytowano Pon cze 25, 2007 19:56 przez caty, łącznie edytowano 1 raz
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon cze 25, 2007 19:52

no, chyba już się uspokoił
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Tundra i 18 gości