Och, mimi, musiałaś już wypeplać?
Poszłyśmy z Franusiem do weta, na sprawdzenie ząbków. W poczekalni zrobiło się troszkę tłoczno. My we dwie i Franuś w torbie, pani z dzikim kotkiem owiniętym ręcznikiem, jeszcze jedna para z kotem w koszyku i jeszcze jakiś pan...Milutko, spokojnie...do momentu.
Do poczekalni otwierają się drzwi i wchodzi "pan" z pieskiem ( coś w stylu amstafa, duży, masywny). Niby nic złego, nawet piesek w kagańcu, ale nie na smyczy. Początkowo piesek chodził po całej poczekalni, a jego "właściciel" był bardzo zainteresowany dzikim kotkiem, musiał go ciągle dotykać a piesek też chciał zobaczyć....
Miarka się przebrała, gdy pies zaczął chodzić zbyt blisko nóg, brudząc przy tym białe spodnie i nie tylko, więc pan został poproszony bardzo grzecznie o przypięcie pieska na smycz i trzymanie go przy nodze.
I się zaczęło
Pan, a dokładniej jakiś wytatuowany "degenerat" stwierdził, że w poczekalni ma prawo przebywać każdy, a pies jest prawidłowo w kagańcu...Zaczęła się kłótnia. Pies słysząc podniesiony głos swojego "pana" stawał się coraz bardziej agresywny, upatrzył sobie Franusia w torbie i się na niego rzucił
Nie wytrzymałam. Broniąc kota przed tak wielkim psem schowałam go za siebie, i spokojnie, opanowując nerwy powiedziałam panu, że nie powinien mieć żadnego zwierzęcia , ponieważ jest nieodpowiednim opiekunem, a także, że nie chodzi tu wcale o ograniczanie wolności zwierzęcia, tylko o to, że wszystkie zwierzęta się stresują. Dodałam też, że jeżeli piesek może chodzić sobie luźno, to ja mogę otworzyć drzwi od poczekalni i pieska po prostu wypuścić, na ulicę.
Pan się jeszcze bardziej zdenerwował, wyzwał mnie od szmaty i stwierdził, że to ja jestem jakaś głupia itp (całe życie człowiek stara się jak może, żeby mieć jako tako dobry wizerunek, a taki degenerat, nie znając mnie tak mnie nazywa...)
Interweniowała także pani doktor, próbując uspokoić sytuację, ale biorąc pod uwagę fakt, że jest w 8 miesiącu ciąży, to nie dziwię się, że tylko delikatnie prosiła.
Cala akcja rozwijała się dalej. Pies nadal rzucał się na Frania. Mamusia wyszła zadzwonić po policję, ale tak jej się ręce trzęsły, że nie mogła wybrać numeru. "Pan" zaczął być coraz bardziej agresywny , wygrażał się, że nas dorwie, że pani siedząca koło mnie z kotem jest k**wą, że zaraz nam przywali. Panowie w poczekalni nie wytrzymali, i mu się postawili, chcąc bronić i nas i siebie.Powiedzieliśmy panu, że wezwiemy policję, na co on stwierdził, że mogą mu jak to się mówi "naskoczyć". Odgrażał się dalej, że nie tylko on nas pobije, ale i jego koledzy. Wyjął telefon i udawał, że dzwoni do kolegi, żeby mu pomógł ( co jak co, ale ja tak szybko nie wybieram numeru tel, a osoba do której dzwonię nigdy tak szybko nie odbiera, poza tym ten pan jedyne co powiedział do słuchawki, to było " przyjdź tutaj"....)Powygrażał się jeszcze, a że cały czas była mowa o policji to zapiął psa i wyszedł, mówiąc a raczej prawie krzycząc,że na nas poczeka i jeszcze raz wyzwał mnie od szmaty (chyba nie zna słów zastępczych, albo innych brzydkich określeń )
Jak widać, bał się policji, bo uciekł, wcale nie czekał na nikogo. Na dodatek był pod wpływem alkoholu, więc mogło być nawet bardzo niebezpiecznie.
Dziwne jest także to, że on przyszedł do poczekalni z psem i jakąś dziewczyną, ale o niej nie pisałam, gdyż ona tylko patrzyła, nawet jednego słowa nie powiedziała, tak jakby się sama go bała.
W całej tej sytuacji szkoda tak na prawdę jest tego pieska, bo widać , że się cieszył...a wątpię, żeby miał dobre życie z tym "właścicielem".