Wczoraj po pracy wzięłam się za małe sprzątanie chałupki. Zimno jak diabli, więc z pucowania okien zrezygnowałam, ale chociaż od wewnątrz chciałam zmyć kocią ślinę z szyb, wyprać firanki, "ogarnąć rynek" jak mówi moja szwagierka.
Wstawiłam pranie, w pokoju bajzel, bo nie sięgam z małej drabinki do karniszy, więc jeździłam od okna do okna stołem, z kuwet któryś kochany kotecek wypieprzył na środek przedpokoju jakieś dwa kilo żwirku. Pukanie do drzwi, Pani Teresa. Czy ja bym mogła przyjść do niej i rzucić okiem na Rudą. Jaką Rudą znowu? okazało się, że to ta trikolorka najlepiej wybarwiona. A co jest Rudej? Pani Teresa nie wie, ale kotka leży w pudełku u niej w przedpokoju. Proponuję, że zaraz przyjdę i zabiorę Rudą do lekarza. Nie, nie, bo to będzie kosztować, więc może tylko ja zobaczę i "dam jakąś tabletkę"

Idę, zaopatrzyłam się nawet w termometr. Kotka, brudna jak nieboskie stworzenie, leży zwinięta w kartonie wyłożonym kawałkiem "misia". Pyszczek ma zakrwawiony, jest okropnie odwodniona, przy próbie poruszenia - rozpaczliwie płacze - boli ją chyba wszystko, oczka ma nieprzytomne. Zostawiam kotkę i prostestującą Panią Teresę, biegnę do siebie po auto, wstawiam karton z kotką na przedni fotel, przykrywam górą od transportera. Pokonując cholerne korki staję przed Centrum z tym kartonem, z włosami spiętymi w kukuryku, w spodniach od dresu, poplamionej bluzie i kaloszach.
CoolCaty nie zastanawiając się szykuje miejsce w szpitaliku, zakłada wenflon, delikatnie omacuje kotkę. Jeśli kotka przeżyje noc, jest szansa. Jadę do domu, po drodze wchodzę do p. Teresy i informuję ją jaka jest sytuacja. Pani Teresa płacze. Płacze, bo myślała, że kotkę już uśpiono, a ona nie ma pieniędzy na leczenie i jak to? "w szpitalu pod kroplówką? przecież to będzie kosztować majątek." Jestem twarda, mówię, że pieniędzmi zajmiemy się później, a teraz bardzo proszę, jeśli kiedykolwiek zdarzyłaby się podobna sytuacja, to proszę nie czekać aż kot się wyliże sam, tylko przyjść do mnie natychmiast, zrozumiano? Ale ona nie chciała zawracać głowy... Ręce mi opadają, wpadam na pomysł: "Pani Tereso, jakby mnie Pani powiadomiła wcześniej, to leczenie kotki kosztowałoby mniej. A jak się czeka do ostatniej chwili to leki są drogie, szpital kosztuje, itd." Chyba dociera, mam nadzieję, że jeśli coś złego spotka pozostałe koty - zostanę natychmiast powiadomiona.
Nie mogę mieć pretensji, przecież ona ma chyba dobrze ponad 80 lat... jest dobrym człowiekiem, dokarmia jak może, choćby rosołem z kawałkiem kurczaka i ryżem, wpuszcza do piwnicy wszystkich potrzebujących.
Po 10-tej muszę zadzwonić do Centrum. Aż się boję.
to ta koteczka
