puszatek pisze:miziać to ja się lubię

zapraszam Ciociu
Kubusio
Dziękuję za zaproszenie Kubusiu, na pewno będę w Warszawie, kto wie, może i wytargam Cię za uszka,
ups...wymiziam

Kotina pisze:Cieszę się, że persik juz zdrowy
A jak czuje się jego Duża ?
Już pokonała choróbsko ?
Persik zdrowy, ale jeszcze taki jakiś
przygaszony, miziam koteCka, bo to ja mam ochotę, Kacperek jeszcze się boi, że jak dotykają, to znaczy, że zatargają do weta
Ale uszko jest w dobrym stanie, wysmarowane, że jeszcze się błyszczy
A ja się czuję byle jak, bez większej chęci do czegokolwiek, mam umówioną wizytę na wtorek, troszkę długo, bo antybiotyk już wsiamałam i teraz będę miała przerwę 5 dni, nie wiem czy to dobrze, trochę kłuje mnie w jednym boku, to zaboli mnie gardło, to znowu czuję się tak, jakbym miała reumatyzm, małż przypomniał mi delikatnie, że
szesnaście lat już skończyłam, więc ma prawo mnie coś od czasu do czasu zaboleć....
Rzadko to robię, ale przyznałam mu rację, szesnastkę obleciałam kilka razy, nie da się ukryć, no ale to zawsze milej brzmi,
szesnaście lat skończone, a kiedy.... nie istotne

Za to Jamniurek dzisiaj kończy siedem miesięcy, staje się coraz bardziej samodzielny

(
czytaj: robi co chce), śpi gdzie chce...koszyczek do spania schrupał więc śpi tylko na kocykach i podusi, budzi nas w nocy po 2-3 razy, żeby mu prześcielić jego posłanko...a spróbuj nie wstać...ale i tak zaraz poprawia po swojemu...
sama nie wiem co lepsze...może jednak namówię go na powrót do naszego łoża, było ciaśniej, ale bez budzenia w nocy i bez większych wymuszeń...

W trakcie ścielenia sobie kocyka...


Gdzie ten czas, gdy spała z nami Muszelka...
Okruszynka układała się wysoko na podusi, spała nieomal na głowie swojego ukochanego pańcia, oczywiście w środku, tak by było jej bezpiecznie i wygodnie, ja nie mogłam za bardzo się dopychać do małża, Okruszek sobie tego nie życzył...to jej Duży...ten mały szkrab bardzo go kochał...
Zawsze gdy małż wjeżdżał na posesję, Musiałek skakał z radości, biegała wzdłuż okna i radośnie szczekała.
trwało to tak długo, aż mąż ginął jej z oczu, wtedy Muszka biegła do drzwi a ja za nią, by ją wypuścić, malutka czekała na swojego pana na tarasie (nigdy sama nie zeszła po schodach - mamy takie
techniczne wysokie stopnie

- wiadomo prowizorka zawsze najdłużej służy - a dobudowa kawałka chałupy będzie trwała pewnie ze sto lat

) wtedy małż brał psinkę na ręce i się zaczynało...pisków z obu stron nie było końca, były też całuski i mizianki jak u kota, obie mordki uśmiechnięte, to były najszczęśliwsze chwile, w takim momencie Muszka przestawała reagować na cokolwiek, świat dla niej przestawał istnieć, ON był już w domu i nic innego nie było ważne...tak było codziennie

........póki choroba nie zaczęła nam jej odbierać...
Znalazłam fajne zdjęcie Muszelki...
Gdy małż siadał do obiadu, brał Musiałka i sadzał na stole obok siebie i tak czekali oboje na wjazd talerzy, tak jadaliśmy obiady...w trójkę, Muszka w dowód miłości nawet maczała ten swój maciupci pycholek w talerzu , jak by go chciała zapytać z troską "
Czy ONA ci dobrze gotuje?
Tym razem też tak było, zanim postawiłam talerze na stole, były jabłka, sunia zaczęła je obwąchiwać, a córka cyknęła jej dwie fotki, małż wtedy uznał, że "
to będą byle jakie zdjęcia, bo każdy pies wszystko obwąchuje, a Muszka jest wyjątkowa i musi mieć ładną fotkę," więc wziął psinkę i oparł jej łapkę na jabłku...
Ta fotka bardzo mi się podoba...
Muszka była jeszcze zdrowa, radosna, miała śliczne oczka i ten jej malutki,
jeżowy nosek...
