napisałam przed chwilą bardzo długi post, który został usunięty w trakcie wysyłania. płakałam kiedy go pisałam i nie wiem czy uda mi się napisać wszystko jeszcze raz...
Wczoraj odeszła za Tęczowy Most moja przyjaciółka. Domino przyjechała do mnie nad ranem 1 maja - mój spóźniony o parę godzin prezent imieninowy. Bajka przywiozła ją i Bezika na tymczas - Domino załapała się na pobyt u mnie w ostatniej chwili, bo czułam, że nikt inny jej nie weźmie do siebie. Później okazało się, że to nie Domino do mnie przyjechała, ale korabiewicka Panda. Moja mała spryciula wydostała się ze schroniska do lepszego życia pod przybranym imieniem...
Przyjechała taka drobna, ważąc 2.40 kg, z brzydkimi strupami na skórze, z gnijącymi zębami i dziąsłami, z ropniem na pysiu...
Zabraliśmy ją na usuwanie zębów (żałuję teraz, że nie wszystkich), przez 2 miesiące leczyliśmy strupy. Przez te dwa miesiące Domino była cichym, niewidocznym kotem. Zaprzyjaźniła się tylko z naszą tymczasową Esme. Esme myła ją i spały przytulone. Później Esme znalazła nowy dom. Po dwóch miesiącach postanowiliśmy wysterylizować Domino. Wyglądała lepiej i pomyśleliśmy, że może po sterylizacji nabierze ciała. Badania krwi przed sterylizacją wykazały niewydolność nerek. Przez tydzień jeździliśmy na kroplówki, które kotka znosiła bardzo źle. Co wieczór kładłam ją obok siebie na poduszce, otulałam kołdrą, głaskałam i prosiłam, żeby nie odchodziła jeszcze.
Po tygodniu zaprzestaliśmy kroplówek. U Domino wykryto obecność wirusa FIV. Skojarzyliśmy objawy, które kotka miała wcześniej i doszliśmy do tego, że jest już w terminalnym stadium choroby. Postanowiliśmy, że Domino zostanie u nas, żeby mogła dożyć swoich ostatnich dni w domu, do którego już się przyzwyczaiła. Podjęłam też decyzję, że nie będzie izolowana od pozostałych kotów, ponieważ i tak przez 2 miesiące nie była izolowana.
Staraliśmy się zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby była szczęśliwa. Stała się naszym ukochanym skarbem, naszym małym czarnym słoneczkiem. Cieszyliśmy się z każdego dnia, kiedy czuła się lepiej, gdy się bawiła albo kradła szynkę z talerza.
Podawałam jej raz na jakiś czas leki moczopędne i osłonowe na wątrobę, dostawała tylko karmę nerkową wymieszaną ze Scanomune.
Domino stała się naszym wiernym kompanem. Od czasu, gdy brała kroplówki, spała i mruczała przytulona do mojej głowy, a ja oddychałam w jej miękkie futerko. Gdy długo nie przychodziłam spać wieczorem, stawała w drzwiach kuchni przestępując z łapki na łapkę:
Chodź już spać. Nie widzisz, że czekam na Ciebie? Po kilku miesiącach przeniosła się spać do Łukasza, na jego jasiek. Przychodziła i zaczynała ugniatać brzeg jaśka, co miało być sygnałem dla Łukasza, że ma się przesunąć i zrobić miejsce. Gdy się nie przesuwał, pluła wokół półzębną paszczą lub wydawała odgłos jakby miała zacząć wymiotować, wtedy Łukasz zrywał się z poduszki, a Domisia wygodnie mościła się na środku. Oglądała z Łukaszem mecze piłki nożnej, a ze mną filmy. Była naszym skarbem, zawsze elegancką panią dyrygent, małą wredzią, co biła weta gdy jej podał tabletkę na odrobaczenie, naszą bidzią, chudą dupką i naszą malutką Misią. W czasie mojej przeprowadzki, gdy Elmo chował się pod kanapę i nie wychodził godzinami, ona biegła do mnie gdy tylko mnie widziała, pakowała się mi na kolana i mówiła:
Poradzimy sobie. Jestem przy Tobie. W ostatnim czasie towarzyszyła mi wszędzie. Łukasz mówi, że wiedziała że umiera i nie chciała być sama.
Wczoraj zabrałam ją na badania kontrolne, żeby zrobić biochemię i morfologię krwi. Przed wejściem do gabinetu zważyłam ją - ważyła jedne 1.30 kg. Przestraszyłam się. Dwóch wetów próbowało pobrać jej krew, ale miała tak zapadnięte żyły, że nawet gdy się w nie wbili, wypłynęły tylko 3 krople krwi. Jej zęby były w fatalnym stanie, miała też spory wyciek z nosa. Siedziałam przy niej i płakałam, bo nie wiedziałam co zrobić. Wetka powiedziała, że nawet jeśli zatrzymam ją przy życiu, to ona z powodu bólu zębów nie będzie jeść i sama umrze w przeciągu 2 tygodni. Z narkozy by się nie wybudziła. Nie chciałam żeby musiała przeżywać męczarnie kolejnych dni czy tygodni. Domisia umarła na moich kolanach, szybciutko i cicho. Nie ma już Domino. Nie ma Pandy.
Odeszła moja przyjaciółka. Moje małe słońce, mój dzielny wojownik o życie. Jeśli ktoś twierdzi, że koty nie przywiązują się do ludzi tylko do miejsc, to znaczy że nie znał Domino. Ona kochała nas prawdziwie, nie miejsce, ale właśnie nas. Otoczyliśmy ją miłością, jakiej nie daliśmy żadnemu kotu. Odeszła kochana i opłakiwana. Po 6 latach w schronisku znalazła dom na 11 miesięcy i 6 dni. Nie mogę uwierzyć, że ten wątek się skończy, że już nie napiszę Wam co słychać u mojej chudzinki.
Zawsze będziesz ze mną, malutka. Gdziekolwiek ja będę, Ty będziesz ze mną. Pewnego dnia przyjdę po Ciebie za Tęczowy Most i znowu będziemy razem. Zaczekaj na mnie. Przyjdę. Na pewno przyjdę...
[*]