Ehhh... tak się jakoś wszystko chrzani...
W minionym tygodniu zaliczyłam : pogrzeb , problemy kardiologiczne męza, zasłabnięcie własnego dziecka oraz znacznie poważniejsze kolezanki ( o tym to już chyba cala Polska wie ) , zostałam pieknie wyrolowana na tle finansowym przez bardzo bliska mi osobę, a Kocioł ma znowu krew w moczu.
Pogrzeb jak to pogrzeb - sprawa ostateczna, choc w tym wypadku absolutnie niespodziewna, był człowiek i nie ma. Choć ja to nawet zazdroszczę takiej śmierci. Na nic nie chorował, zakuło go w sercu i za pare minut byl koniec.
Pogrzeb był w piątek
Bogdan ma poważną arytmię i skierowanie do szpitala ale "nie ma czasu na takie bzdury"

. bo ma terminy a show must go on i już.

.
Ja już jestem kłebek nerwow.
A w piątek malo nie padalm zupełnie, jak w przerwie spektaklu usłyszałam przez głosniki, że jezeli jest lekarz na sali to proszony za kulisy. Byłam pewna że to do mojego męża.
Była to premiera "Carmen" w Krakowie.
Partię tytulowa spiewała Małgorzata Walewska.
W pierwszym akcie słuchalam ją z rosnacym przerazeniem i wręcz fizycznym bolem w płucach, bo zauważylam, że dziewczyna walczy o każdy oddech nawet przy zupełnie nieskomplikowanych frazach.
Siedzialam tuż obok siostry Małgosi i nie mogłysmy pojąć co się dzieje.
Resztę znam już z opowiadania.
Po opadnięcu kurtyny Małgosia straciła przytomnośc a nastepnie dostała krwotoku z ust. Karetką na sygnale pojechala do szpitala. Przerwa nieco się wydłuzyła, ale okazało się, że na widowni była dublerka i to ona dokończyła przedstawienie.
Niestety, nie wiem, jak w tej chwili wyglada sytuacja, ale jak wyjedzaliśmy z Krakowa ( wyjątkowo wcześnie, jak na taką okazję ,bo bankiet popremierowy został odwołany), to jeszcze nie odzyskala przytomności. Myslę, że we wtorek mam szanse sie czegoś więcej dowiedzieć bo Bogdan ma kolejną "Carmen".
W ten sam piątek skończyly mi się leki dla Bartusia.
Leki skończyły się nieodwaracalne i na zawsze, bo przestały byc produkowane i to na całym świecie co pomogło mi ustalić miau.pl.
Mimo starannego zmniejszania dawkowania, jak się okazało, był to szok dla organizmu i tuż przed wyjazdem do Krakowa mialam telefon ze szkoły, że mam sobie odebrac synka, bo zasłabł i ogólnie się źle czuje.
A jeszcze wczesniej dostałam wiadomość od chrześniaka, że nie zamierza mi oddać sporej sumy pieniądzy, którą pożyczył ode mnie rok temu i moge go sobie pozywac gdzie chcę.
Po prostu urozmaicony piątek.
Zreszta czwartek wieczór też był "niezły". Zabrałam kota na kontrolę uszu. Niestety moczu nie udało mi się złapac na czas. Wet wyczyścił uchole Kociołowi zapodał zastrzyk p/świądowy i nowe lekarstwo do wstrzykiwania na codzień.
Wrócilismy do domu - a kot do kuwety.
No to ja miarkę do kawy pod ogon i za telefon, bo była już 19.15 a wet do 19.00. Mialam jednak nadzieję ze dog, który był za nami w kolejce trochę pana doktora przytrzyma. Wet obiecal zaczekac na dostawę, więc ja biegiem z powrotem. Niestety nie mógl zabrać 'udoju" do laboratorium, bo zaprzyjaźniona laborantka akurat na urlopie, wiec tylko skontrolował u siebie. No i znowu wyszła krew w moczu.
Konkluzja : konieczna zmiana karmy na specific albo hill's.
Już wiem ze tego pierwszego do pyska nie weźmie, musze zacząć eksperymentowac z tym drugim.
No po prostu jak nie urok to....przemarsz wojsk !
