Ech, ja bym chciała w czasie ferii zimowych gdzieś pojechać na kilka dni, jakiś Zakopiec czy coś w tym stylu, a może czeska Praga? Ale smutno mi by było zostawiać Luneczkę, a wziąć jej nie mogę, bo mi zejdzie na zawał w samochodzie

Raz tylko ją wzięliśmy, w te wakacje. Musieliśmy, bo nikogo nie było w domu ani okolicy przez tydzień (jechaliśmy na 2). Matko kochana, w jedną stronę jakoś dała radę, łaziła w kółko, płakała, zrzucała futro, dyszała, ale dałam radę - załamana zadzwoniłam po drodze do znajomej (technik weterynarii) i poradziła podać niecałą tabletkę Aviomarinu, dodatkowo co jakiś czas podsuwałam jej przysmaczek, zabawkę... Ale powrót? Powrót to tragedia. Po 5 minutach jazdy zaczęła się ślinić, oczy wytrzeszczyła, oddychała jak szalona, naprawdę strasznie się bałam wtedy... Zjechaliśmy szybko z trasy szukać w najbliższym mieście weterynarza, to było w Świebodzinie, i dzięki losowi za to, że mieli jeszcze jedną lecznicę czynną w sobotę.
Luna dostała podskórnie trochę kroplówki, bo wet obawiał się, że przez to ogromne ślinienie mogła się odwodnić. A potem dał jej płytką narkozę... Luna była tak zestresowana, że zadziałało dopiero po 10 minutach. Przespała resztę podróży.
Ale nie mogę jej przecież za każdym razem usypiać, jak gdzieś jedziemy, bo jej nerki i wątroba siądą

I chociaż smutno mi z tego powodu jak diabli, więcej jej już w taką podróż nie wezmę. Tylko do weta, jak będzie potrzeba. Nigdy więcej.
Na pocieszenie - pannica dała sobie pięknie obciąć pazurki, żeby jutro obyło się bez ran szarpanych lub ciętych

wybawiła się nową wędką, po czym uznała, że przyjemnie się na niej leży:

