Dzisiaj na porannym spacerze czuć już było w powietrzu wiosnę. Na naszym poletku do zabaw, na drzewie jakiś ptak dzwonił melodyjnie. Oczywiście zajęta podziwianiem zmian w przyrodzie nie doceniłam siły wiatru i frisbee Ganusi wylądowało na gałęzi. Musiałam być całkiem pociesznym widokiem, gdy stałam pod drzewem i ciskałam w talerz czym się dało, podczas gdy zniecierpliwiona Ghana oszczekiwała mnie z każdej strony, a Zuza pilnowała czy nikt się na nas nie czai. Udało mi się go odzyskać i całkiem nieźle zmęczyć. Suńki tymczasem zregenerowały się po pięciu minutach pobytu w domu. Sic!
Po powrocie zastałam na łóżku wszystkie trzy kocice.

Oczywiście leżały zachowując wobec siebie dystans. Jednak od czasu przygody z łapą wiele się już zmieniło. [Wielkich sensacji jakoś uniknęliśmy, więc nie wiem czy o tym okresie też opowiadać?] Promienie słońca padały na kolorowe futra. Najpiękniej wyglądały na rudych łatach i w oczach Gajki. Gdybym miała w tej chwili aparat w ręku, chciałabym uchwycić ten milion małych słońc, który migotał w jej tęczówkach.
Obserwuję jak podobne są Brawka i Primka [choć tak różne zarazem] – nie uwierzycie, ale nawet przygoda z łapą je łączy. Brawurka na jakieś półtora miesiąca przed przyjazdem Primy też wkroczyła do salonu [i też w obecności gości] kulejąc na przednią łapkę. Ona jednak była dużą, silną kociczką, więc nie miałam aż takiego stracha. Oczywiście obawiałam się, martwiłam. Zwłaszcza, że kitka straciła dobry humor, nie chciała się bawić jak zwykle i nie zagadywała nas ciągle. Jednak Brawuni apetyt dopisywał w pełni, a wet szybko rozwiał moje obawy. Bardzo się zawsze boję, gdy kot traci wigor i humor, mam za sobą straszne doświadczenie. Może kiedyś o tym opowiem, teraz jeszcze jest mi zbyt trudno.
Obie dziewczynki poza wyglądem łączy też gadatliwość, one „kocimi słowami” nawiązują relację z człowiekiem. Z nich trzech to Gaja jest bardziej kocia, sprytna, po kociemu przebiegła. Gajeczka jak cień materializuje się nagle na moich kolanach i od razu chce zawładnąć moją osobą. Jej pysio mówi: „Nie tego nie rób. Teraz zajmij się mną. Zostaw klawiaturę. No, głaszcz. Już głaszcz. Tu jestem, nie widzisz? Drugą ręką też. Widziałam, chciałaś stukać tamtym palcem w klawisze. Zobaczysz zaraz coś tu spsocę.”. Śmiesznie przy tym grucha. Ona w ogóle wydaje śmieszne, urocze dźwięki – jeśli nie miauczy akurat bezgłośnie – co chyba lubi najbardziej. Gaja pięknie drapie w drapak, za to jest koszmarem przy jedzeniu. Straszna z niej żebraczka. Cieniutkim głosem pokrzykuje „mi, daj, mi, daj”, jednocześnie próbując się dobrać do jedzonka z każdej możliwej strony i z kilku niemożliwych również. Potrafi wrzeszczeć (na swój cichy sposób) do kotleta, porcji kurczaka, zupy, czy surówki. Tak! Surówki też – chociaż jej potem nie chce kraść.

Do tego tak śmiesznie mlaska, gdy miaukoląc domaga się naszego obiadu, kolacji, śniadania. Widać, że kreci się jej wtedy, gdzieś w środku, taki małych koci chochlik. A jeśli jesteśmy akurat w kuchni w trakcie przygotowywania posiłku, to wspina się po nodze. Z tym nawykiem walczymy, jakoś żadne z nas nie było zachwycone, gdy… kicia wspięła się pazurami po gołym ciele.
A czy wiecie moi drodzy, że kot może was zakochać na śmierć? Dziś właśnie przed tym rześkim porankiem miałam tego przykład. Całą noc przykładów. Około drugiej w nocy Gajeczka wpakowała się nam do łóżka. Najpierw grzecznie i elegancko ułożyła się na kołdrze między nami i drzemała pochrapując słodko. Ona naprawdę chrapie słodziutko. TŻ brzmi jak piła łańcuchowa. Po godzinie mniej więcej zaczął się koszmar. Mała podeszła i wsadziła mi nos do oka, a gdy się poruszyła, uznała, że to czas na miłość. Zaczęła lizać mi oczy, czubek nosa. Kiedy obróciłam głowę w druga stronę przeskoczyła tam. Zakryłam sobie twarz poduszką, przeszła na TŻ-ta. Kiedy ten się od niej opędził jak od muchy, a ja przysypiając lekko opuściłam poduszkę wróciła od mnie. I tak aż do rana. Powiecie, że łatwiej było ja wywalić za drzwi sypialni? Jakoś nikomu nie chciało się zwlec z łóżka.
