» Pon paź 12, 2015 14:28
Re: Historie mrożące krew w żyłach i mięso w lodówce część I
Czekam na wyniki. Powolutku dochodzę do siebie, w sumie od mniej więcej tygodnia jestem w stanie jeść normalnie bez obawy,że wszystko za moment wyląduje w klopku i nie czuję już tego obrzydliwego metalicznego posmaku w ustach. Chyba ku lepszemu idzie zawsze to coś.
Ale,żeby MNIE nie było za wesoło menażeria się rozłożyła. Na początku nic groźnego, ot, drobna niedyspozycja żołądkowa, Wanieczka zarzucił drobiem ozdobnym na świeżo wypraną pościel, no ale co się dziwić, Masza przynisła mu mysz rozmiarowo mniej więcej jak Wanieczka. Rzygnął to rzygnął, posprzątałam pawia,zmieniłam pościel i spoko jest. Maszeńka spała sobie na parapecie jako,że pogoda nie bardzo no to i w piecu rozpalone cieplutko fajnie nic tylko się wylegiwać. No więc Masza śpi na parapecie, Artem na leżadełku kaloryferowym Wanieczka w pudełku na komodzie. Jakby psiamać drapaka nie było. No, ale jest karton, czego kot może więcej chcieć od życia c`nie? Pełne michy, ciepło w dupsko, pańcia głaszcze ile chcąc, jest fajowo. Masza zaczyna się wiercić nerwowo. Miauczy. Ewidentnie potrzebuje do kuwety. Skok z parapetu na stolik z laptopem, bieg.... Nie doniosła. Szlaczek się ciągnie od stolika ( po laptopie też poleciało, dobrze,że jak raz był zamknięty... ) przez mój pokój, przedpokój, kuchnię, stopień przed łazienką, w łazience.... W kuwecie piana ze śluzem i krwią a Maszka wyje jakby ją ze skóry obdzierali. Przy okazji poleciało na kafelki ścienne obok kuwety. Wanieczka wstaje. Miauczy, kręci się nerwowo..... Jako,że Wania nieogarnięty jest nieco i czasem zapomina do czego jest kuwetka łaps kota na ręce i biegiem do łazienki. Poleciało po koszulce i spodniach. Oraz po kapciach. W kuwecie piana z krwią i śluzem. I szlaczek przez wszystkie wyżej wspomniane pomieszczenia bo leciało jak z gaśnicy pod ciśnieniem. Sprzątam. Pokój, stolik, serweta ze stolika do wyrzucenia, Domestos śmierdzi jak jasna cholera, podłogi, łazienka...wycieram podłogę w klopku. Drzwi przymknięte pod drzwiami Artem wyje jakby go obdzierali ze skóry.Nawet się nie wysilał żeby drapać w drzwi. Tam gdzie go zastało tam narobił. Śluz, piana i krew. I wyje. Smród w całym domu taki,że nawet psy nie chcą do domu wejść, twardo udają,że ich nie ma. Trufla zaczyna piszczeć. Wylatuję na taras, wuj z tym,że śniegu do kostek, lecę boso nawet bez skarpetek, przecież nie zdążyłam się jeszcze umyć i oporządzić a pociekło po mnie nader porządnie. Trufla piszczy. Krew,śluz i piana. Na tarasie. Tuż przy samym wejściu. Obok Brutus, na szczęście narobił w trawę, jakoś się spłucze może szlauch podłączę, jakoś to będzie. Brutus wyje, Trufla wyje, koty wyją. W domu nasrane wszędzie, nawet w korytarzu na górze, dobrze,że drzwi do pokoi pozamykane. Wesoło jest.
Pytam się siory czy by mnie nie zawiozła do weta z menażerią, bo wszyscy chorzy. Oczywiście moim samochodem w razie gdyby któreś popuściło. ONA NIE MA CZASU. A to ,że chorzy to MOJA wina. Bo ich przekarmiam. Bo wiecznie pełne michy stoją i one tak chodzą i jedzą non stop i tylko sobie żołądki paprają. Aha. Rozumiem. Nie no, spoko.
Swoją drogą zastanawiam się jak miałabym to wszystko ogarnąć logistycznie. Mam trzy chore koty i jeden transporter. Oraz dwa psy. Duże. Jestem sama jedna, chyba,że Młodemu odwołają dziś jazdy i przyjedzie do domu o rozsądnej porze a nie jak to ostatnio miał w zwyczaju po 22. Kolega małżonek wraca 19. Syn sąsiadów wyjechał na studia a córka sąsiadów ma bliźniaki i dla bele gówna z domu nie wyjdzie. Bo ma bliźniaki.
A do tego wszystkiego Maszka ma zapalenie trzeciej powieki, Wańce się zaczyna robić to samo i kończy mi się domestos oraz jednorazowe rękawiczki. Ręczników papierowych nie ma już dawna. Bo wyszły. Mokrych chusteczek też już nie ma.
Znowu któreś nie doniosło do kuwety. Nawet nie sprawdzam które, co to za różnica.....