» Pon gru 17, 2007 19:32
Umarli wcale nie są umarli
Bajanna raz jeszcze sprawdziła, czy wsunęła do kieszeni zapałki, potrząsnęła płaszczem, a kiedy coś zagrzechotało zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku.
Ścieżka prowadząca na cmentarz była starannie odmieciona , a na słupkach ogrodzenia leżały wielkie, białe czapy.
Bajanna skręciła w wąziutki przesmyk między grobowcami. W wypolerowanych czarnych płytach widziała swoją postać tak jak w lustrze : niedużą, chudą figurkę idącą drobnymi krokami od lustra do lustra.
Na grobie nauczyciela leżał świeży śnieg poznaczony kwiatkami kocich łapek. Bajanna przymknęła oczy i wciągnęła głęboko w płuca zapach jedliny. A potem uklepała mały spłachetek śniegu i postawił na nim świeczkę .Płomyk zachwiał się na wietrze, pochylił – ale nie zgasł.
Bajannie nagle przypomniała się wierząca w gusła babka i powróciła myślami do czasu, gdy jako mała dziewczynka w wieczór zaduszny szła z babka na groby bliskich aby postawić na nich miseczki z jadłem.
Babka ustawiała miseczki mamrocząc cos pod nosem, a Bajannie wydawało się, że czuje na plecach czyjś przenikliwy wzrok. Właśnie wtedy zrozumiała, że umarli wcale nie są umarli, tylko nieobecni, jak uczniowie w klasie.
I właśnie z tego powodu udała się na grób nauczyciela.
- Baj Anna, obecna – powiedziała głośno.
W ciszy zalegającej cmentarz słychać było, jak śnieg osypuje się ze świerkowych łapek na nagrobki.
Od strony miasta wiatr przyniósł dzwięk dzwonów.
- I co ja mam zrobić ? – zapytała przysiadając na skraju nagrobka. – Wszystko zmienia się tak szybko, przychodzi tak nagle,,,
Na gałęzi pobliskiego drzewa z głośnym skrzekiem wylądowała sroka. Na głowę Bajanny posypał się śnieg.
- Wincenty zostaje w Złociejowie – powiedziała patrząc na drżący płomyk świecy.
„ To dobrze, Aniu, to dobrze” szepnęło coś nad uchem Bajanny. Zerwała się na równe nogi i rozejrzała dokoła, ale prócz sroki w eleganckim czarno-białym kubraczku w pobliżu nie było nikogo.
Z to w bocznej alejce pod czyimiś podeszwami zachrzęścił śnieg.
Od strony rodzinnego grobowca długimi krokami szedł Wincenty. W rozpiętym płaszczu i z powiewającym błękitnym szalikiem wyglądał z daleka jak młody chłopak.
- A ty co tutaj robisz Anno ? – zapytał, spojrzał na świeczkę i przysiadł po drugiej stronie nagrobka.
- Pewnie będziesz się śmiać – odrzekła Bajanna – ale po prostu przyszłam porozmawiać…
Wincenty pokiwał głową. Kamienny anioł naprzeciwko miał na głowie puszystą, przekrzywioną przez wiatr czapę, a na szczytach skrzydeł delikatny puch.
Wincenty nagle przypomniał sobie, jak pewnej nocy, kryjąc się w krzakach trafił na cmentarz śledząc starą Bajową, o której dzieci parobków opowiadały niestworzone historie.
Szeroko otwartymi oczyma, z zapartym tchem patrzył, jak babka Anny zapala płaski kaganek i rzuca na płomień garstkę mąki.
- Żywym życie ciecze, martwym chleb się piecze – mamrotała – ty będziesz wieczerzać, ja się będę zwierzać…
Wincenty poczuł chłód pełznący wzdłuż kręgosłupa. Był absolutnie pewien, że za chwilę na starym ziemnym grobie obramowanym płytami z piaskowca poruszy się trawa i z grobu wyjdzie seniorka rodu, prababka Bajowa.
Ale nic takiego się nie stało, tylko wiatr zapiszczał cienko wśród traw porastających łąkę za cmentarzem, a stara Bajowa przykucnęła przy grobie i zaczęła opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się w mieście.
- No i co najważniejsze, to Walek cieślów umarł, i nie wiem, czy kupić po nim pole czy nie…bo mówią, że tam na miedzy się strzygi pasą…
Spojrzała na płomień, który zakołysał się z prawa na lewo.
- Ot, i jest odpowiedz – powiedziała i obeszła grób trzy razy. – A ty, Wincenty nie kryj się po krzakach, tylko ucz się dawnych obyczajów, bo będziesz kiedyś potrzebował rady…
Wincenty wyszedł z ukrycia na uginających się w kolanach nogach.
- A toś się wystraszył – zaśmiała się Bajowa skrzekliwym śmiechem przypominającym krakanie wrony. – Żywych, żywych bać się trzeba…
Otrzepał ze śniegu płaszczyk chłopca i razem wyszli na drogę ku miastu.
Wincenty spojrzał na Bajonnę.
- Żywym życie ciecze, martwym chleb się piecze – powiedział.
- A i owszem.
Mimo, iż głos, który rozległ się za ich plecami był znajomy, Bajanna i Wincenty zerwali się na równe nogi.
Kleofas Wieczysty, uśmiechając się szeroko wyszedł z mroku.
- Jak dzieci – powiedział z nut przygany w głosie. – Jak dzieci. Serca pytajcie, nie budzcie śpiących…
I znikł, równie nagle, jak się pojawił.
- Ale mnie wystraszył – jęknęła Bajanna. – Aż mi się zatrzymało serce…
Wincenty poprawił błękitny szalik.
- A co mówi twoje serce, Anno ? - zapytał
A serce Anny wykonało jakąś przedziwną ewoluję…
c.d.n

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!