» Sob cze 09, 2007 14:35
Ciociu...
]A co, kociaku...
Jak ciepło...nawet się biegać nie chce...
To się prześpij.
Ciocia...a to prawda, że niedługo do nas przyjedzie rudy kolega ?
Prawda.
Ciocia...a ludzie mówią tymczas. Co to tymczas ?
To dom na trochę.
Aha. bo Łapka, Firaneczka i Pchasia to mają Prawdziwy Dom ?
Mają.
A my też mamy ?
Macie. w końcu każdy znajduje domek...
Jeżeli, jak powiadają świat jest mały, a wszystkie drogi prowadzą do domu ledwie się z niego wyszło, to jeżeli gdzieś, w wielkim mieście żyje dwoje samotnych stworzeń – dlaczego nie miałyby się spotkać ? Tym bardziej, że obydwoje marzyli o tym samym, i, jeżeli ktoś Bardzo Mądry umiałby to obliczyć, byli mniej więcej w jednym wieku. Mieli podobne niebieskie oczy, serca spragnione miłości i tylko zbieg okoliczności sprawił, że jedno z nich było małym chłopcem, a drugie – małym kotem.
Pewnego wieczoru, starsza pani dokarmiająca piwniczne koty usłyszała z ciemnego, wilgotnego okienka cichy płacz, do złudzenia przypominający płacz dziecka. Uklękła i wsunęła rękę w mrok. Jej palce natrafiły na coś miękkiego, i zanim kotek zdążył uciec w głąb piwnicy złapała rzadkie, posklejane futerko, i mimo, że bronił się wszystkimi pazurkami i wyrywał; z całej siły – został wyciągnięty na zewnątrz.
- Mój Boże ...- szepnęła staruszka na widok maleńkiego szkielecika, a kotek z całej siły zacisnął oczy, bo bardzo zapragnął być niewidzialnym.
Na widok staruszki wracającej do domu z kociakiem jej córka i zięć załamali ręce.
- Ależ on brzydki ! – zawołał zięć.
- Zwlecze do domu jakieś choróbsko 1 – zawołała córka.
A potem chórem wykrzyknęli :
- Jeśli mama chce, to mama może dalej karmić swoje koty i wydawać emeryturę na puszki i chrupki, ale żadnego futrzaka w domu !
Bo dom, w którym mieszkała staruszka był Bardzo Eleganckim domem, do którego nie miało wstępu nic, co nie szczyciło się odpowiednimi rekomendacjami – a chore oczka i świerzb w uszach na pewno do takich nie należały.
Staruszka owinęła kotka w ręcznik, zapakowała do wiklinowego koszyka i wyszła z domu.
Miała już ponad siedemdziesiąt lat, więc autobusem i tramwajem mogła jezdzić bez biletu i droga do schroniska nie sprawiła jej kłopotu.
Młoda pani weterynarz obiecała, że zajmie się kotkiem najlepiej, jak tylko się da i staruszka wróciła do domu, gdzie mogła usiąść przed telewizorem i obejrzeć ulubiony serial swojej córki, na co, prawdę mówiąc, wcale nie miała ochoty...
Zaś młoda pani weterynarz dokładnie obejrzała kotka i przypomniał się jej pewien wieczór, kiedy wracając z kina z koleżankami usłyszała dobiegające z parku kwilenie dziecka.
Chwyciły się za ręce i pobiegły pomiędzy drzewa, ale było już tam kilka osób stających dokoła ławki.
- Idzcie do domu – zawołała pani w napuszonym berecie.
- Nic tu po was ! – zawołał pan z laską.
A potem chórem wykrzyknęli :
- Dzieci powinny trzymać się z dala od brudnych spraw dorosłych !
Ale od tego czasu, ile razy do uszu dziewczynki, która w końcu została panią weterynarz dobiegał czyjś płacz przypominała sobie zaraz dziecko porzucone w parku.
Pani weterynarz nie miała własnych dzieci, bo, jak mówiła, nie spotkała swojego księcia z bajki, za to ogromnie lubiła spotkania z dziećmi w szkołach i w przedszkolach, gdzie odpowiadała na różne, nawet najgłupsze pytania. I, oczywiście uparcie próbowała nauczyć dzieci , że tak naprawdę nie ma żadnej różnicy pomiędzy dziećmi ludzi, a dziećmi zwierząt.
Oczywiście dzieci rozumiały to doskonale i wcale nie trzeba było im tego tłumaczyć, za to rodzice oburzali się nawet na sama myśl, że coś takiego mogło przyjść komuś do głowy.
- Skandal ! Oburzające ! – wołali chórem, a potem dodawali. – no tak, ale ona nie ma własnych dzieci i zwierzęta jej na mózg padły.
I tak przechodził dzień za dniem, do czasu, gdy młoda panią weterynarz poproszono o pogadankę w Domu Dziecka. Niestety, dzieci po wysłuchaniu młodej pani weterynarz nie miały żadnych pytań – bo po prostu nie miały zwierząt.
Pani kierowniczka serdecznie podziękowała za pogadankę i młoda pani weterynarz już – już kierowała się do wyjścia, gdy nagle ktoś dotknął jej ręki.
Spojrzała prosto w ogromne, niebieskie oczy chłopca, który siedział z boku na małym krzesełku.
- Proszę pani, ja chciałem spytać – odezwało się cicho dziecko – skąd te wszystkie bezdomne zwierzęta ?
Młoda pani weterynarz zaczęła opowiadać mu o zwierzętach przyprowadzanych do schroniska, bo się albo znudziły, albo zostały gdzieś znalezione, o podrzucanych szczeniętach i kociętach, a chłopiec słuchał tak poważnie i wszystko rozumiał, zupełnie jakby mówiła do dorosłej osoby.
- Mnie tez podrzucono – powiedział obejmując rękoma chude kolanka, a serce młodej pani weterynarz nagle zabiło tak mocno, że przez chwilę nie mogła powiedzieć ani słowa. – Dlatego nie mam nikogo.
Młoda pani weterynarz wracała do domu powoli, jakby ktoś ubrał jej na plecy bardzo ciężki plecak. .Na dodatek pewien mały kotek, którego przyniosła pewna starsza pani od kilku dni nie chciał jeść, a kiedy wychodziła do domu wczepiał się pazurkami w jej ubranie, tak, jakby za wszelka cenę chciał pójść z nią do domu.
Kotek leżał w kąciku zwinięty w smutny kłębuszek i na jej widok cichutko zamiauczał.
Młoda pani weterynarz pochyliła się i wzięła kotka na ręce.
- Ale tylko na tymczas...- powiedziała bardziej do siebie niż do kotka.
Kotek wtulił się w jej bluzkę i zaczął mruczeć, a mruczał tak głośno, że mruczało w nim wszystko – i uszka, i ogonek, i wszystkie cztery łapki z różowymi poduszeczkami mięciutkimi, jak owocowe żelki.
A kiedy przyszli do domu i kotek zjadł miseczkę chrupek. I wymościł sobie dołek na fotelu młoda pani weterynarz nagle chwyciła żakiet i zawołała :
- Zaczekasz chwilkę sam, dobrze ? Ja zaraz wrócę !
I wybiegła z domu, a potem zbiegła ze schodów tak szybko, jak biegała, gdy była mała dziewczynką. I pewnie dlatego nie zauważyła, że drzwi mieszkania obok uchyliły się a młody człowiek, który w nich stanął długo słuchał jej pospiesznych kroków z uśmiechem na twarzy.
Pani kierowniczka wysłuchała wszystkiego, co miała do powiedzenia młoda pani weterynarz i bezradnie rozłożyła ręce.
- Tak – powiedziała. – Tego chłopca znaleziono w parku. Ale nie spotka się pani z nim dzisiaj. Właśnie zabrano go na weekend...
A gdy młoda pani weterynarz chciała się dowiedzieć, kto zabrał chłopca, pani kierowniczka powiedziała jej o Przepisach-Które – Nie – Pozwalają i odeszła, żeby dopilnować, czy każde z dzieci dostało na podwieczorek drożdżówkę.
Tymczasem mały kotek zdążył zwiedzić całe mieszkanie i wymknął się na balkon. Stamtąd, z powodu siatki, nie dało się nigdzie indziej pójść ale za to na sąsiednim balkonie zobaczył małego chłopczyka. Chłopczyk siedział w kucki i delikatnie się kołysał.
- Dlaczego tak się kiwasz ? – zapytał kotek.
- Bo wtedy jest mi mniej smutno – odpowiedział chłopczyk i wcale się nie zdziwił, że rozumie to, co kotek do niego mówi. Przecież młoda pani, która tego popołudnia była z pogadanka na temat zwierząt powiedziała, że ludzkie i zwierzęce dzieci niczym się nie różnią.
- Aha – odpowiedział poważnie kotek. – a ja wtedy ssę brzeg kocyka. I mówią do mnie ciumkacz.
- A jak masz naprawdę na imię – zapytał chłopiec.
Kotek spojrzał na niego niebieskim oczyma.
- Nie mam imienia, nie mam domu, nie mam nic – powiedział.
Chłopczyk zwinął w kulkę papierek od cukierka i rzucił go na sąsiedni balkon.
- Mam tylko ten papierek – powiedział kotek i zaczął się bawić, na początek nieśmiało,
potem coraz śmielej. A jego podskoki były takie śmieszne, że chłopiec zaśmiał się najpierw cichutko, a potem głośniej.
I wtedy na balustradzie balkonu przysiadł niebieski motyl. Był zupełnie inny niż wszystkie motyle – jego skrzydła mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Kotek wspiął się na tylne łapki, ale motyl odfrunął nieco dalej.
- Chciałem dać ci tego motyla – powiedział kotek, a wtedy motyl zaczął rosnąc i zobaczyli, że to wcale nie był motyl, tylko pani w błękitnej sukni, taka sama, jaka chłopczyk widział już wcześniej na okładce „Pinokia”.
- Błękitna Wróżka...- szepnął chłopczyk. – a ja myślałem, że jesteś tylko w bajkach...
- Jestem wszędzie tam – odpowiedziała wróżka, - gdzie jestem potrzebna...
- I...i naprawdę spełniasz życzenia ? – zapytał chłopiec.
Wróżka uśmiechnęła się tajemniczo i zakręciła różdżką. Dokoła balkonów zawirował srebrzysty pył...i wróżka znikła.
- Tutaj jesteś ! – wykrzyknęła młoda pani weterynarz , która szukała kotka po całym mieszkaniu.
- Tutaj jesteś ! – zawołał młody człowiek.
A kiedy schylił się aby chwycić dziecko na ręce z głowy spadła mu najprawdziwsza, złota korona i potoczyła się w kierunku młodej pani weterynarz.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!