To było straszne przeżycie

Nigdy więcej nie poddam Romusia narkozie.
Czesio już dwie godziny po sterylizacji próbował glizdusiować po mieszkaniu, a że teraz ogłupiacz był słabszy – spodziewałam się czegoś podobnego. I słusznie.
Ale Romuś... Usnął błyskawicznie. A dostał dawkę 2 razy słabszą, niż Czecho – pomimo jedynie kilogramowej różnicy. Zabieg miał miejsce ok. 11:00 w sobotę. Do 15 Romuś czasami się wybudzał, strasznie chciał gdzieś iść, po chwili padał, a ja ponownie odnosiłam go na kanapę. Padał, jak popadnie, więc podkładałam pod pysia kocyk, żeby się łatwiej oddychało... i ligninkę na rzyganko... Byłam uprzedzona, że taki stan może potrwać parę godzin – ale o 17 zadzwoniłam do weta. Wydawało mi się, że Romuś jakoś płycej oddycha... Zostałam uspokojona, że wybudzanie może trwać nawet dobę, że gdyby była niewydolność oddechowa – to na samym początku. I że jeśli oczka ma zamknięte, to śpi najzdrowszym snem.
Ale wciąż mocno mi się to nie podobało.
A jak on wyglądał! Wiem, że jest korpulentny – ale normalnie wygląda po prostu jak kluseczka. Teraz wrażenie było straszne – jakby wszystkie miękkie części kota oddzieliły się i zwisały luźno w skórze. A nad tym sterczały łopatki, kręgosłup, biodra...
Pewnie to panika – ale dniowieczór spędziłam nieustannie monitorując stan kociny.
Bałam się, czy nie tracę Przyjaciela...
O 23 :30 dzwoniłam konsultacyjnie do całodobowej kliniki.
Przemiły wet także starał się mnie uspokoić, a gdy wyszła waga Romcia – okazało się, że tęższe koty gromadzą środek znieczulający w tkance tłuszczowej, dlatego tak długo działa.
Trochę pomogło... ale i tak spędziłam noc na kanapie w salonie, budząc się co pół godziny by sprawdzić, czy Romuś oddycha.
Do 8 rano.
Dopiero w niedzielę wieczorem miałam wrażenie, że wrócił mój Romanek, ale i tak nie do końca.
Dziś rano już wszystko było dobrze, a po powrocie z pracy w dobrym starym stylu przywitał mnie wyprężony pręgowany ogonek oraz dumna kita.
O rany, co za weekend....