Racja.

Na razie Tośka interesuje się coraz bardziej transportówką. Siedzi pomiędzy maluchami, pozwala się obłazić i... od czasu do czasu liźnie któregoś malucha. Widać, że zależy jej na przebywaniu przy malcach - zabrana z gniazda robi się niespokojna, tak samo niespokojnie śledzi, jak ja zabieram któreś z małych. Powoli zaczynam liczyć, że załapie się na ciotkowanie.
Ze względu na nią znów zmieniliśmy taktykę karmienia - znów zabieram pojedyncze maluchy, a Toska uspokaja resztę.
Eksperymentalnie zmieniłam też strzykawkę z dwucentymetrowej na pięciocentymetrową. Powód? Przerwy pomiędzy jedną pełną strzykawką a drugą były denerwujące dla co poniektórych małych, a mi się już zaczynało plątać, ile to właściwie one wypiły. I właśnie po zmianie obserwowałam przedziwne zjawisko: tłoczek pięciocentymetrowej, pełnej ciepłego mleczka strzykawki, sam zjeżdżał w dół.

Oczywiście, na drugim końcu była przyssana mała szylkretka i to ona odpowiadała za taki niemal błyskawiczny ubytek płynu.

Wypiła, odsapnęła i poszła spać

Biszkopty nadal marudzą. Owszem, ciumkają, ale niezbyt chętnie. Nie wiem, czy to im po prostu nie smakuje, czy jest jakiś inny powód, ale potrafi mi się jeden z drugim przyssać do dłoni, a podsuniętą strzykawkę po prostu wypluć po łyczku czy dwóch. I trzeba je znów namawiać, by jeszcze trochę zjadły.
Mam z nimi jeszcze jeden problem. Nie wiem, czy to od tego wzajemnego ciumkania się, czy też po prostu ten konkretny malec zsiusiał się nie na ligninkę, tylko gdzieś w gnieździe, ale jeden z biszkopcików ma odparzony dół brzuszka

. Mam nadzieję, że Linomag pomoże.
Drugim problemem są pchły. Złapałam jedną na rudzielcu, jedna mi na marmurku zwiała. Będę nadal polować.

Jakieś pomysły, jak się ich pozbyć ?
A tak poza tym, to weszliśmy w rutynę co trzygodzinnego masowania brzuszków, mycia (bo zdarza się, że qupalek zamiast przy masażu pojawi się nieco później czy wcześniej i ktoś jest brudny) i karmienia mleczkiem.
A z innych historii to w nocy obudził mnie dziś dźwięk przypominający piszczenie nienasmarowanego koła.

Wiedziałam, że to nie kociaki - było jeszcze pół godziny do dzwonka na nocne karmienie, a poza tym dobiegał z balkonu, gdzie pozwoliłam zostać na noc Matyldzie i reszcie śpiącej w moim pokoju. Wychodzę wiec i co widzę? Ano Matylda i Hela siedzą wielce zaciekawione, a Rudzik usiłuje coś wygrzebać zza donicy. Coś, co właśnie tak piszczało i szeleściło. Odsunęłam kota, a to coś zatrzepotało najpierw za donicą, a po chwili w powietrzu.
Tym razem nietoperz miał więcej szczęścia
