Uciekliśmy w piątek na wieś - to chyba dobre określenie. W domu atmosfera była raczej ponura i koty to dobrze wyczuwały. Działka to miejsce, które było znacznie mniej związane z Lotnią.
Sybirek od razu po przyjeździe dopadł kocimiętki, która normalnie go nie interesowała. Wywracał się, robił fikołki, wyglądał raczej głupawo
W pewnym momencie Moher podszedł i ugryzł go znienacka w "koniec pleców"

. Sybirek "nagrzany" kocimiętką w końcu zareagował jak należy, czyli porządnie przyłożył Moherowemu łapą. Ten jeszcze chodził i buczał ze złości, ale już nie ruszał do ataku.
W weekend upał był obezwładniający, więc Moherowy i ludzie padli. Ale nie Sybirek

. Odkrył, że w czasie jego nieobecności zrobili schody. Schodził w dół, po czym pędem wbiegał na górę - i tak w kółko

.
W przerwach kładł się na stopniach. I wtedy najlepiej wyszło niedopatrzenie - nikt nie przewidział, że Sybirek ze schodami będzie się zlewał. Trzeba uważać na każdym stopniu

.
Moher, jako kot ostrożny, wolał, żeby wytrzymałość stopni sprawdzali inni i chodził wyłącznie po murku . Na żadnym stopniu łapy nie postawił przez dwa dni

.
Układy między kotami trochę się polepszyły - Moher miał więcej czasu na "pieszczoty indywidualne"

, a Sybirek nie był tak nachalny. Mam nadzieję, że tak będzie dalej.
Trawa powoli rośnie. Na pewno nie dzięki pogodzie - przez dwa i pół tygodnia nie spadła kropla deszczu, w dzień był wściekły upał, a noce były bardzo ciepłe

. Rośnie dzięki mojej mamie, która dojeżdżała i panu, który robił schody - było mu żal trawnika i podlewał z własnej inicjatywy!
