Niki przywitała mnie po pracy mizianiem, mruczeniem i śpiewem

O niebo lepsza kondycja niż przed południem. Wchodziła mi między nogi, a jak kucnęłam, to wskoczyła na kolana. Mój kochany miziak
Wieczorem Nikunia dostała trzecią maleńką porcję kurczaka. Zjadła z apetytem, ale niestety po kilku min. zwróciła

i do tego z żółcią

(za jakiś czas mamy zrobić usg brzusia - tak powiedziała p. wet).
Całe szczęście, że kicia ma super humor. Chwilowa niedyspozycja (za dużo jedzenia na dziś, ale te porcje były jak mysie, nie kocie) nie przeszkodziła skakać na parapety i meble, łasić się, mruczeć i wchodzić na kolana, aby ugniatać. I to najważniejsze teraz - dobry nastrój. Znaczy, że zmierzamy ku lepszemu.
Zrobiłam zastrzyk rozkurczający, co pannie się nie spodobało. Z pretensją pobiegła pod krzesło w kuchni i nieufnie patrzyła. Nie wytrzymała jednak długo. Wyszła z kryjówki i dalej się miziała
Biedna szuka wciąż jedzenia

I "skubie" (zbyt szumnie powiedziane, zważywszy na jej braki w uzębieniu

) paprotkę. Ostatnia juka, wielka, do kt. Niki - jak dotąd - nie miała jak się dobrać, wylądowała na balkonie. Skubana kicia zaczęła się na nią wspinać, ale spostrzegłam to w odpowiednim momencie. Teraz w centrum zainteresowania jest palma daktylowa (hodowla mojej mamy). Paniusia podskubuje ją od dołu, tzn. suche pozostałości po starych liściach. Nie wiem czy coś się jej udaje zdziałać.
Idziemy spać, może dziś będzie normalna noc...
Kolorowych snów
