Jeszcze dochodzę do siebie...
Wszystko, co miało się zawalić, zawaliło się przed, sama uroczystość natomiast była pełna ducha i do tej pory szkoda mi, że muszę wrócić na ziemię.
Joel był u mnie już o 13.00 więc mieliśmy czas, żeby spokojnie coś zjeść, wypić kawę i porozmawiać. Mnie bardzo takie rozmowy pomagają, bo się wewnętrznie wyciszam, a potem wszystko inne robi się już mniej istotne.
W kościele oprócz naszego gościa był jeszcze jeden ksiądz gość, czyli msza była w koncelebrze trzech księży. Dzieci bardzo przejęte, a na czas błogosławieństwa przed kościołem - akurat przestało padać
Idea komunii czwartkowej przemówiła do mnie po raz kolejny. Intymnie, prawie, że indywidualnie. Rodzice i dzieci, czasami jakaś babcia, no i moja rodzinka (ale za specjalną dyspensą

). Na znak pokoju - rodzice podchodzili do swoich dzieci - zobaczyłam w oczach Zuzi małe iskierki, była taka rozpromieniona i szczęśliwa. A po komunii to jakby anioł klęczał...moja mała Zuzia...jakoś od wczoraj przestała być taka mała...Nasza florystka Ala - uwiła dla niej przepiękny wianuszek z drobnych, białych kwiatków. Nie było żadnych loków - proste, podwinięte włoski, podpięte do góry dwoma "gryzonkami".
Być może zawieszę jeszcze jakieś zdjęcia, ale podzielę się z Wami najbardziej wzruszającą historią tego dnia. Z Joelem znamy się od naszej klasy maturalnej, od wakacji przed maturą, czyli 17 lat. Kiedy wyjeżdżał do Boliwii na misje płakałam rzewnymi łzami, my planowaliśmy ślub, a on wyjeżdżał na całe życie. Tam zachorował, wrócił po trzech miesiącach w gorsecie ortopedycznym, z diagnozą tropikalnej choroby, która zniszczyła mu kręgosłup, potem okazało się, że to był rak...piszę był - bo tak, jak nagle się pojawił, tak po wielu latach bólu - zwyczajnie "sobie poszedł", a Joel mógł znów pojechać na misje. Tym razem - była to Papua Nowa Gwinea. Zanim zaczął pracować na wyspie, uczył się języka Pigeon English w Australii, wtedy urodziła się Zuzia...nie mógł jej ochrzcić, tak jak ochrzcił Michałka...

Potem wrócił do Polski i nazywał Zuzię swoją dziewczyną...i mówił: nie ochrzciłem Cię, ale na komunię przyjadę...
Przyjechał i dał jej dwa cudowne prezenty - pierwszy przed wyjściem do kościoła - ilustrowaną biblię oraz napisane słowa: "Codziennnie, przez całe życie, będę modlił się za Ciebie" i powiedział jej: Zuziu, ale największy prezent to będzie w kościele, dziś odprawię mszę w twojej intencji.
To bardzo intymne, co Wam napisałam, dla mnie, osoby wierzącej, to bardzo wzruszające i przepiękne. Cały ten wieczór właśnie był taki. Przyjechali wszyscy zaproszeni goście, nawet Karolinka zostawiła małą Majeczkę z drugą babcią i przyjechała. Wszyscy zrobili to dla Zuzi, dla naszej rodziny. Posiedzieliśmy do 22.30 i tylko późna pora zmuszała nas do wyjścia.
Co do mnie, boli mnie teraz głowa, gardło, nie czuję sie dobrze. Wczoraj byłam na lekkim haju - antybiotyk, mocne przeciwbólowe, żebym mogła cokolwiek powiedzieć i leki przeciwalergiczne, bo pogryzła mnie meszka, a w zeszłym roku z tego powodu wylądowałam w szpitalu. Ale adrenalina i chemia czynią cuda. Poza tym dobra maseczka (polecam Rewelacja Dermiki

) pozwoliła nałożyć trochę poprawiaczy i podobno tę anginę to sobie wymyśliłam
To chyba tyle i tak przydługa relacja
