Wiecie co? Po raz kolejny zajrzałam do wątku iwci na Kociarni, tego o 12letniej koteczce porzuconej przez właścicieli
http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=62123 I coś mi się przypomniało.
Pamięta ktoś jeszcze Tikusia? Kiedyś zakładałam mu wątek i szukałam nowego domu, bo opiekunka stwierdziła, że nie może dać sobie rady z zachowaniem kota (ten wątek jest
tutaj ).
I teraz, gdy tak czytam o tej kotce, zaczynam się martwić. Bo nie napisałam co dalej działo się z Tikusiem, a jego historia ma szanse skończyć się tak, jak historia tej kotki (Tikuś jest nawet do niej podobny zewnętrznie)...
Może naszkicuję w skrócie co u Tikusia teraz. Otóż, przez jakiś czas było ok. Jego obiekt ataków - pies - umarł, więc Tikuś zawiesił "złe" zachowanie. Ale potem ta moja koleżanka ponowiła prośbę o szukanie mu nowego domu ("bo kot szaleje, bo nie ma towarzystwa, bo niszczy wszystko" itp, oczywiście na moją sugestię o dokoceniu odpowiedziała, że to wykluczone). Obiecałam, że jak usłyszę o chętnym domu, to dam znać. Ale wiedziałam (teraz już taka pewna nie jestem), że szukać na siłę nie będę, bo przecież ta kobieta nie odda kota do schronu ani nie wyrzuci na ulicę. A pomagając jej w tym "problemie", utwierdziłabym ją w przekonaniu, że nie trzeba być odpowiedzialnym za swoje zwierzę (mówiąc oczywiście ogólnikowo).
Ciąg dalszy jest następujący: koleżanka się przeprowadziła do nowego mieszkania (z tego, co zrozumiałam - jakieś wysokie piętro). I w trakcie remontu zaczęły się dopiero problemy. Kot przeszkadzał. Mnie to nie dziwiło, mówiłam jej że dla niego to stresujące przeżycie - nie dość, że zmiana miejsca, to w dodatku wyjące wiertarki i remontowe hałasy. To człowieka wyprowadza z równowagi, a co dopiero zwierzę. Zasugerowałam, żeby założyła szybko siatkę na balkonie. Dlaczego to zasugerowałam? Bo dowiedziałam się, że kot jest wypuszczany na balkon, żeby tak nie wariował od tego remontu. Ale moja sugestia została odrzucona, bo dla kota nie warto sobie głowy jakims zabezpieczeniem balkonu zaprzątać głowy (ok, rozumiem, remont to naprawdę stres, mogła nie mieć głowy do zakładania siatek, ale mogła chociaż nie wiem, u koleżanki przechować kota, wiem, że tak kiedyś robiła...).
I kiedyś, już po remoncie zrobiło mi się bardzo przykro, bo usłyszałam, że kot wymknął się z mieszkania i pobiegł na 10 piętro. Ale syn tej kobiety poszedł go szukać i znalazł. Jednak ona stwierdziła, że żałuje, że to nie ona wtedy była w domu, bo by nie poszła kota szukać i kłopot byłby z głowy.
Ja nie chcę oceniać tej osoby. W końcu jednak kot nadal u niej jest. Ale teraz boję się, że kiedyś w złości NAPRAWDĘ nie pójdzie go szukać, gdy Tikuś wybiegnie z mieszkania. Albo, gdy spadnie z balkonu...
Nie wiem, może powinnam jednak zacząć szukać dla niego domu? Ale ta koleżanka jakaś jest nieobliczalna - raz chce go oddawać, ja mu szukam domu, a ona nagle mówi, że już nie chce go oddać. Może to po prostu taki typ człowieka? Może ona go jednak lubi, tylko działa impulsywnie, pod wpływem chwilowego wkurzenia na kota? I tylko tak gada, żeby wyrzucić z siebie złość? Ja też czasem wściekam sie na swoje futra (no, ale nie do tego stopnia, żeby mi przyszło na myśl oddawanie ich komukolwiek! a po każdym takim wściekaniu się na nie, przepraszam je godzinami i mi strasznie wstyd

).
Myślicie, że Tikuś trafi kiedyś do schronu lub na ulicę? Nie chciałabym

Chyba jedynym plusem całej historii z tym "oddawaniem" Tikusia jest to, że namówiłam koleżankę na jego kastrację. Ale na zabezpieczenie balkonu nie dałam rady namówić. Może źle z nią rozmawiam? Ona jest taka w stylu "w życiu nie dostosowałabym swojego życia do jakiegoś kota". Tak kiedyś powiedziała.
Męczy mnie ta sprawa. Mi sie czasami wydaje, że ta kobieta oczekuje czegoś ode mnie. Bo zawsze, gdy ja przychodzę na papierosa (tylko wtedy z nią się widuję), to ona zaczyna niby od niechcenia temat "jaki to mój kot jest walnięty, durny i czas się go pozbyć, bo oszaleję". Tak jakby mi chciała zasugerować, że jeśli ja czegoś nie zrobię to ona coś zrobi. A jak ona weźmie sprawy w swoje ręce, to kot wyląduje na ulicy. Kurde, żal mi tego kota.